Gazeta Wyborcza - 17/07/2004

 

 

MAGDALENA GROCHOWSKA

Tam cię zmielą jak w młynku do kawy

 

GUSTAW HOLOUBEK

 

 

O jedenastej zajmują stolik w kawiarni Bliklego w sali dla palących. - Trzech starców gadających głupstwa - opowiada Andrzej Łapicki. - Nic nam się nie podoba; ględzimy, jaki świat jest okropny i że teatru już nie ma, i czy ten aktor jest gorszy, czy tamten.

Zamawiają skromnie: wodę mineralną, czasem Gustaw Holoubek coś zje. Za oknami ulicą Nowy Świat sunie wartki strumień życia. Studenci uniwersytetu, urzędnicy pobliskich biur, klienci empiku. Spieniony strumień życia obmywa stolik, przy którym oni trzej, niewzruszeni, z ironią w oczach opowiadają sobie anegdoty.

Tadeusz Konwicki: - My się czujemy trochę... intelektualnie osamotnieni. W jakiś sposób siebie potrzebujemy. Spotykamy się, żeby zobaczyć, że jeszcze jesteśmy.

Fast food ma energię

Na 75-lecie Teatru Ateneum jego dyrektor artystyczny Gustaw Holoubek wyreżyserował w marcu tego roku "Króla Edypa" Sofoklesa.

- Wysoko cenię to przedstawienie, ono jest demonstracyjnie staroświeckie w tym znaczeniu, że oparte przede wszystkim na sztuce słowa - mówi prof. Anna Kuligowska-Korzeniewska, historyk teatru. - Bardzo oszczędna reżyseria Holoubka ustalająca tylko relacje między postaciami, które wygłaszają swoje racje z niebywałą namiętnością, przypomniała mi intelektualny teatr Holoubka z jego najlepszych lat.

Miesiąc po premierze; wśród publiczności dużo młodzieży, która od pierwszych scen spektaklu nagle poważnieje. Przez półtorej godziny, gdy Edyp docieka strasznej prawdy, żaden szelest nie mąci ciszy na widowni. W ostatnim rzędzie siedzi reżyser. Nie pojawi się na scenie, jest w Chórze głosem mądrości płynącym z taśmy.

W tym samym tygodniu toczy się w Instytucie Teatralnym dyskusja "Pany z Ateneum i Chamy z Rozmaitości" - o zderzeniu wizji tradycyjnego i awangardowego teatru. Młodzież obsiadła podłogę w holu, sala nie mieści wszystkich.

Krytyk I: - Artysta wącha swój czas... Rozmaitości coś stworzyły, nie wydaje mi się, że to jest tylko zrzynka.

Krytyk II: - Młody teatr czy stary? To nie jest właściwe postawienie sprawy, to jest budowanie barykad. Nie można uczestniczyć w kulturze bez świadomości tego, co działo się kilka pokoleń przed nami. Nie da się bezkarnie wchodzić do kultury i korzystać z niej jak z baru z fast foodem.

Grzegorz Jarzyna, dyrektor artystyczny Teatru Rozmaitości: - Fast food ma energię i swoją estetykę.

Z Ateneum nikt nie przyszedł. Dyskusja przeniosła się do internetu. "Nie rozumiem, jak można czynić artyście zarzut z wypinania się na tradycję?" - dziwił się ktoś.

- Ten spór to jest coś ohydnego, czyni ze mnie i z Jarzyny antagonistów - mówi Gustaw Holoubek. - Ja nie mam nic wspólnego z poczuciem estetycznym Jarzyny, z jego widzeniem świata. "Król Edyp" to jest moja odpowiedź Jarzynie i wszystkim tym, którzy posądzają nas o wstecznictwo, akademizm i mieszczaństwo... Ja nie odstąpię od tej estetyki, od wiary w pewne wartości. Nie można na scenie kopulować, bawić się cudzymi jądrami, nie można się obnażać, bo to jest wbrew - nie moralności! - wbrew naturze teatru.

Dziady spod kościołów jedzą kaszę we foyer

Człowiek powołuje do życia iluzję, żeby oderwać się od rzeczywistości - pisał w autobiograficznej książce. Teatr wziął się z ludzkiej tęsknoty za inną egzystencją; z marzenia, by uciec przed potocznością, w świat idealny, "w którym wszystkie normy estetyczne i wszystkie normy moralne znalazłyby urzeczywistnienie". Tam można napotkać to, czego nam w życiu brak.

Sensem aktorstwa jest dawanie. Widz przyszedł do teatru po wzruszenie, po wiedzę o samym sobie. Gdy aktor go lekceważy, pogrążając się w sobie, popada w ekshibicjonizm. Gdy robi to prawdziwie, z zaangażowaniem talentu, popada w błazeństwo. "Aż roi się od mistyfikatorów, którzy teatr wybrali sobie na klinikę autoterapeutyczną przeciw własnym dewiacjom. Pasja, z jaką zmuszają siebie i innych do »wchodzenia w głąb«, do analizy własnych jelit i obolałych zmysłów, jest w swoim bezwstydzie tak potężna, że wielu spośród autorytetów sztuki w panicznym strachu przed posądzeniem o ignorancję dyskryminuje wszystkich tych, którzy się temu przeciwstawiają. To, co do niedawna jeszcze było sztandarem dyletantyzmu i grafomanii, stało się kryterium najwyższym".

W 1960 roku Holoubek gra Goetza w sztuce Sartre'a "Diabeł i Pan Bóg" w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Ten rycerz frankoński, przywódca chłopskiego powstania, staje przeciw Bogu, igra ze złem, odgrywa komedię dobra. Holoubek ma doskonałe recenzje.

Rok później gra Edypa. Z lekceważeniem wspomina swego Goetza i sztukę Sartre'a - jak sam mówi - "czytankę dla szkół średnich". Mógłby zagrać Goetza na 25 różnych sposobów - mówi - ale pięciominutowa scena z "Króla Edypa" kosztowała go więcej wysiłku niż 25 Goetzów.

W 1965 roku Warszawa zachwyca się sztuką "Kto się boi Virginii Woolf"; dość obojętnie przyjmuje "Żywot Józefa" Reja w reżyserii Kazimierza Dejmka. Holoubek o "Virginii Woolf" (nie widział sztuki, mówi na podstawie lektury): to szalbierstwo artystyczne, pozory głębi, nietaktowna i bezwstydna odsłona ułomności z dziedziny psychopatii. O "Żywocie Józefa": przedstawienie o wielkiej randze, zbudowane na najwyższym tworzywie literackim.

Uwielbia klasyków i sprzeciwia się modnym repertuarom - zauważają krytycy.

Konrad Swinarski wystawia w Krakowie "Dziady", jest rok 1973. Przez dziesięć lat cała Polska będzie pielgrzymowała na ten spektakl. Holoubek też przyjechał. Wchodzi do Starego Teatru, widzi stół z misami jadła pośrodku foyer. Pachnie kaszą. Autentyczni krakowscy żebracy - dziady - siedzą na schodach wiodących na widownię. Aktor wychodzi z teatru.

- Te dziady spod kościołów, co to miało być? Aluzja do czego? - wspomnienie jeszcze dziś wzbudza w nim niesmak. - Co to miało wspólnego z "Dziadami" Mickiewicza? Czy Swinarski nie wiedział, że tytuł sztuki nie dotyczy dziadów dosłownych, tylko starej litewskiej ceremonii oddawania hołdu nieboszczykom? Wyszedłem na znak protestu.

Miał wcześniej awanturę ze Swinarskim. - Po co pan reżyseruje tego Duerrenmatta, tego Brechta - mówił - co za arcydzieła nam pan proponuje! Jakaś "Mutter Courage", przecież to w ogóle nie jest teatr, to jest zboczenie!

- O mało nie doszło do bicia - opowiada. - Okrzyknęli mnie wtedy wstecznikiem, który nic nie rozumie, tylko tkwi w jakiejś starożytnej szkole.

Porażony straszliwym "mmm"

"Nie jest piękny. Ma tylko cudowne oczy, bardzo jasne, które czasami wydają się niebieskie, a czasami bardzo zielone" - pisał Jan Kott zachwycony Holoubkiem - Goetzem.

Do kogo jest podobny? - zastanawiała się przed laty Maria Czanerle, autorka książki o aktorze. Jego postać jest jak znak zapytania - pisała. Plecy tworzą łuk z pochyłością głowy. Ręce zwisają jak u debiutanta. Oczy stanowią punkty magiczne.

Przychodził w latach 60. do domu Joanny Szczepkowskiej, wówczas nastolatki. Była przekonana, że strasznie się w niej kocha, bo tak wnikliwie na nią patrzy.

W jego spojrzeniu "coś demonicznego miesza się z bezbrzeżną melancholią" - pisano. Aktor tłumaczy, że intensywność spojrzenia to efekt wady wzroku.

Edyp wydarł sobie oczy. Bohdan Korzeniewski, reżyser i teoretyk teatru, powiedział: - I stało się coś najgorszego - zniknął. Przestał istnieć. Mimo tego niezwykłego głosu. Stracił oczy i wraz z nimi czarodziejską władzę nad widownią.

Prof. Edward Krasiński, historyk teatru: - Jakaś emocja emanuje z tego metalicznego głosu. Czarował widzów; nie musiał mieć maski ani kostiumu. Wystarczyło, że leciutko skręciwszy głowę, spojrzał na widownię i zaczął mówić. Gdy włączam radio i słyszę Holoubka, natychmiast zaczynam go słuchać. Ten zaśpiew, barwa, przeciąganie, sposób akcentowania działają magnetycznie, dodają tekstowi treści.

Jerzy Timoszewicz, historyk teatru: - Nawet tekst literacko drugorzędny potrafi podnieść - głosem. Sposób mówienia jest istotą jego aktorstwa. Najdziwniejsze, że ma złą dykcję. Sam się przyznaje, że sepleni.

Zapytano go, na czym polega tajemnica jego "intelektualnego" aktorstwa. Odpowiedział, że to proste - stara się przedłużać dźwięki.

Jechał w stanie wojennym ze Zbigniewem Raszewskim, teatrologiem, do Białołęki, profesor chciał odwiedzić internowanych studentów. Zatrzymuje ich patrol. Holoubek powolutku odkręca szybę. - Ja jestem posłemmm. "...Człowiek nie tyle odszedł, ile odpłynął porażony tym straszliwym »mmm« " - relacjonował Raszewski.

Wszyscy są zgodni: nigdy nie miał w sobie nic z amanta. Tuż przed wojną pewna żeńska klasa pominęła go w zaproszeniu na bal maturalny, gdyż dziewczęta - jak bezlitośnie przyznały - bały się, że przydepczą mu uszy.

- Fenomen Gustawa można wytłumaczyć tylko poezją - mówi Tadeusz Konwicki. - To, co nas czaruje, czego usiłujemy szukać w oczach, głosie, inteligencji, jest poezją, która na nas bardzo mocno działa. Odrywa nas od powszedniości, budzi jakieś przeczucia, unosi na wyższe piętro... Tajemnica Holoubka polega na jego duchowej ekspresji poetyckiej.

Usiadł skromnie i zakrył się gazetą

Po raz pierwszy Konwicki zobaczył Holoubka w Teatrze Współczesnym w "Mieszczanach" Gorkiego. Był początek lat 50. Aktor występował w Warszawie gościnnie z zespołem Teatru Śląskiego z Katowic.

Odwrócił się ku widowni i wtedy pisarz odczuł lekki dreszcz i zrozumiał, że styka się z jakimś nowym aktorstwem.

Andrzej Łapicki pamięta debiut Holoubka w stolicy po jego odejściu z Teatru Śląskiego. Jesień 1958 roku, na Scenie Kameralnej Teatru Polskiego premiera "Trądu w Pałacu Sprawiedliwości" Bettiego, Holoubek jako sędzia Cust. Historia psychologiczno-kryminalna: sąd jest przeżarty korupcją, śledztwo ma wskazać winnego. Cust - on jest winny - ubiega się o fotel prezesa, zręcznie eliminuje przeciwników. Jeden zwariuje, drugi umrze na apopleksję. Cust zwyciężył. Lecz oto wstępuje na wysokie schody, by przed Pierwszym Prezesem oskarżyć samego siebie.

- Wszedł na scenę, usiadł skromnie w kącie i zakrył się gazetą - opowiada Andrzej Łapicki. - I nie mogłem oderwać od niego wzroku. Ściągał uwagę widza ogromnym wewnętrznym skupieniem. Położył wszystkich na łopatki. Tu już były karty rozdane, wszyscy wiedzieli, ile kto jest wart i na kogo można stawiać, a on przychodzi z prowincji i wszystkich kosi! To był fenomen.

Zbigniew Zapasiewicz oglądał "Trąd..." kilkakrotnie. - Gustaw wniósł sposób grania, który był nam obcy. Nas uczono, że rola to jest gorset, który aktor ma na siebie nałożyć. Ma się do niej dostosować wyglądem, sposobem poruszania, ma zagubić siebie, nie dopuszczać nadmiernie własnej indywidualności. Holoubek wprowadził aktorstwo osobiste, osobowościowe, referował rolę poprzez siebie, wykorzystywał ją do tego, żeby od siebie powiedzieć coś o świecie. To powodowało u widzów wrażenie, że on się zachowuje zupełnie prywatnie. Dla nas było niepojęte, że tak można grać.

Jego profesor z krakowskiej szkoły teatralnej Władysław Woźnik zakrzyknął po spektaklu: - Czy pan zwariował? Dlaczego pan sprzedaje wszystko, co ma najlepsze? Co pan zrobi, gdy przyjdzie panu zagrać Hamleta?

"Zjawia się na scenie, jakby się tam zabłąkał z ulicy albo z widowni" - pisał Stanisław Dygat. "Powoli zaczyna interesować się tym, co dzieje się na scenie, jakby wciąga się, daje się wciągać w cudze sprawy i jakby powoli je sobie przyswaja. Wraz z sobą wciąga w to wszystko widzów".

Intronizacja Holoubka w Warszawie - pisali krytycy.

Po latach opowiadał, że w tamtym czasie uderzyła go w warszawskich teatrach sztuczność, deklamacja, emfaza, brak prawdy w grze aktorów. Ich rutyna, zdawkowość, kokietowanie widowni. - Mój bunt polegał na tym - wspomina - żeby powiedzieć Warszawce, że tak się nie gra.

Płacze i smarka

Na egzamin wstępny do Studia Aktorskiego przy Teatrze im. Słowackiego w Krakowie, tuż po wojnie, przygotował wiersz Słowackiego "Testament mój". Recytując, płacze i smarka. Cisza. Egzaminator: - Czy pan jest przy zdrowych zmysłach? To jeden z pogodniejszych utworów Słowackiego! A poza tym - zawiesił głos - pan nie wymawia aż sześciu liter... Przyjęli go.

Studio mieści się w trzech pokojach w kamienicy przy Szpitalnej. Mało miejsca do grania, uczą się głównie mówienia z Władysławem Woźnikiem. On uświadamia Holoubkowi, że poezja to nie tylko tekst poetycki, lecz sposób życia i widzenia świata. Profesor Zygmunt Leśnodorski opowiada o teatrze europejskim. Kompozytor Artur Malawski uczy muzyki. Reżyser Teofil Trzciński czuwa nad dykcją. Karol Frycz mówi o sztuce. Wśród studentów: Halina Mikołajska, Aleksandra Śląska, Andrzej Szczepkowski, Stanisław Zaczyk, później dołączy Tadeusz Łomnicki. Olśnieni końcem wojny, w drewniakach, dzielą się paczkami z Unry i zachłannie rzucają się na każdą proponowaną im rólkę. W krakowskich teatrach mogą oglądać najlepszych: Osterwę, Leszczyńskiego, Dulębę, Ćwiklińską, Solskiego, Kurnakowicza.

Gustaw Holoubek waży 49 kilogramów, ma gruźlicę; przez tę chudość i uszy kierują go w stronę aktorstwa komicznego. W mieszkaniu u Aleksandry Śląskiej staje przy piecu, grzeje się od kafli i pięknie śpiewa cygańskie romanse. Śląska się w nim kocha.

Przyszedł posłaniec z Teatru im. Słowackiego z poleceniem od dyrektora Juliusza Osterwy, reżysera "Wesela": Holoubek ma natychmiast zgłosić się do teatru i zagrać w zastępstwie rolę Wojtka. (Osterwa nie wyobrażał sobie, by student szkoły aktorskiej nie znał na pamięć sztuki Wyspiańskiego). Za kulisami drżący Holoubek czeka na wejście w drugim akcie. Zjawia się Osterwa (dla młodziutkiego aktora to Bóg), sączy w ucho Holoubka nastrój sztuki, znaczenie owego "Chyćcie broń!". Młodzieniec wniebowzięty; wychodzi na scenę, gra z płaczem. W kulisie Osterwa mówi: - Byłeś nadzwyczajny. Na szczęście nikt cię nie słyszał.

Zrozumiał przestrogę: nie wystarczy uniesienie, trans, maligna; do publiczności dociera się za pomocą techniki.

Powtórzył tę lekcję wiele lat później. Próbował w Teatrze Dramatycznym rolę Leara w 1977 roku. Nad bezwładnym ciałem króla stoi córka Kordelia, młoda Joanna Szczepkowska, i z egzaltacją rozpacza. Przy słowach: "Twoje pukle białe..." osiąga szczyt patosu. Holoubek wstaje z podłogi, otrzepuje się i mówi: - Joaśka! Pukle białe to znaczy, że on jest siwy po prostu. Nic więcej!

Ślepy bieg

W 1949 roku Woźnik dostaje dyrekcję Teatru Śląskiego im. Wyspiańskiego w Katowicach; Holoubek dołącza do jego zespołu.

W mrocznym od pyłu powietrzu, pośród ziejących ogniem kominów, w plątaninie szyn dusi się i chce z tej brzydoty uciekać. Ale teatr już go wessał.

Jest starym ptasznikiem w "Mieszczanach", Łatką w "Dożywociu", Królem w "Mazepie", Filonem w "Balladynie", Doktorem Rankiem w "Norze", Fantazym. Lecz gra też w socrealistycznym szmelcu. Jest Feliksem Dzierżyńskim w filmowym epizodzie. (- Ten Dzierżyński ma złe spojrzenie - zauważył wysoki funkcjonariusz na pokazie filmu dla partii). Nosi peruki, sztuczne wąsy, brody, siwiznę i bogate kostiumy. Objeżdża z teatrem województwo od Częstochowy po Bielsk. Nieopalone sale, podpita widownia, powrót do domu po północy.

Żona Danuta Kwiatkowska, koleżanka ze studiów, gra w Śląskim Norę, Balladynę... - Wielki talent tragiczny, który został całkowicie wymazany w Warszawie - powie o niej Holoubek po latach. W 1951 roku rodzi im się córka Ewa.

Holoubek zbiera świetne recenzje, dostaje państwowe nagrody. Gruźlica daje mu o sobie znać ciągłą ekscytacją i gorączką.

List do Bohdana Korzeniewskiego, kierownika artystycznego Teatru Narodowego w Warszawie: "Stalinogród, 28.X.53 (...) Zawsze pragnąłem i pragnę pracować pod Pana kierownictwem. Wydaje mi się, że moje coraz bardziej nikłe nadzieje na teatr twórczy, o zamierzonej i realizowanej idei artystycznej, urzeczywistniłyby się przy Pana pomocy. Zrobię wszystko, żeby się stąd wyrwać. Nie będzie to łatwa sprawa. Spodziewam się wielu trudności ze strony (...) tutejszych władz. Jedynym argumentem, którym mogę operować, są względy zdrowotne".

Partia zgadza się na przeniesienie Holoubka do Warszawy. "Stalinogród, 17.V.54 (...) I jeszcze jedna prośba, już moja osobista i bardzo gorąca. Powiem prosto: bardzo bym nie chciał grać Stalina, Panie Dyrektorze. (...) Nie chciałbym wchodzić tą rolą do Warszawy".

Do angażu w Narodowym nie dojdzie z powodu dymisji Korzeniewskiego.

W 1954 roku Holoubek obejmuje na dwa sezony kierownictwo artystyczne Teatru Śląskiego. Partia naciska, żeby wstąpił w jej szeregi. Odmawia. Partia krytykuje go za wybory repertuarowe, jej zdaniem rozbieżne z potrzebami społeczeństwa. Zaprosił do Katowic Tadeusza Kantora, powstała piękna inscenizacja "Czarującej szewcowej" Lorki. Formalistyczna - uznała partia. Holoubek odchodzi ze stanowiska i jedzie do Zakopanego, by leczyć gruźlicę.

"Zatraciłem się w teatrze bez reszty" - podsumował w swej książce pracę w Katowicach - "przesłonił mi wszystko inne. (...) Dopiero po upływie wielu lat, kiedy zdobywana wiedza kazała mi szukać odpowiedzi na sens uprawiania teatru, na jego pożytek, zatrzymałem się w tym ślepym biegu. Stanąłem, żeby spojrzeć za siebie i stwierdzić, że wszystko (...) było tylko pasją, spalaniem się, pławieniem w ekstremalnych przejawach życia (...). Nie szukałem ani przyczyn, ani nie przewidywałem skutków tych bezustannych wybuchów emocji. Szafowałem nimi spontanicznie, bez żadnej kontroli, a więc niewątpliwie głupio".

I wykrzyczał Sartre'a

Gdy angażuje się w Warszawie w Ateneum jesienią 1957 roku, koledzy żegnają go słowami: - Tam cię zmielą następnego dnia jak w młynku do kawy!

Poszedł do fryzjera w hotelu Bristol.

- Kto pana strzygł? - fryzjer patrzy z niesmakiem.

- Fryzjer w Krakowie...

- Z tą głową nie da się nic zrobić! I wypraszają go z zakładu.

Poszedł do restauracji aktorów w SPATiF-ie. Próbuje się odezwać. - Ty lepiej nic nie mów - ostrzega go Halina Mikołajska - bo nie masz zielonego pojęcia o tym, co tu się dzieje w Warszawie...

"Warszawski tygiel był największy i bulgotał najgłośniej" - pisał w książce. "Nie ulec jego miazmatom, nie dać się wciągnąć w grę podwójnej moralności, podwójnej buchalterii intelektualnej, było sztuką trudną".

Dyrektor Ateneum Janusz Warmiński spaceruje z nim nocami po moście Poniatowskiego i prowadzi interesujące rozmowy, lecz w całym sezonie nie znajduje dla Holoubka roli. - Aleksandra Śląska, żona Warmińskiego, informowała go, że jestem komikiem - wspomina aktor.

Przenosi się do Polskiego. Dostał garderobę w piwnicy. Nie odpowiadają na jego "dzień dobry". W tym teatrze o silnych przedwojennych tradycjach, ostrych hierarchicznych podziałach jest nikim. Gdy próbują "Trąd w Pałacu Sprawiedliwości", Holoubek dostaje kostium Custa przeszyty z innych kostiumów.

Coś dziwnego dzieje się na próbie generalnej. Dyrektor Stanisław Witold Balicki każe sprowadzić krawca i uszyć dla Custa garnitur z najlepszej wełny. Z elegancką kamizelką w paski.

Andrzej Łapicki: - Środowisko starszych aktorów nie było zachwycone jego olśniewającym debiutem w "Trądzie...", bo zaczął im nagle zagrażać.

Wiosną 1959 roku Balicki informuje Holoubka, że wprawdzie widziałby go w "Fantazym", ale Fantazego powinien grać Jan Kreczmar, więc w następnym sezonie nie będzie dla niego roli. - Dał mi do zrozumienia, że siła tej ekipy jest taka, iż nie dopuszczą do obsadzenia mnie - wspomina Holoubek. Złożył wymówienie.

Nazajutrz wczesnym rankiem pukanie do drzwi, Holoubek w piżamie. Dyrektor Teatru Dramatycznego Marian Meller przyniósł osobiście formularz angażu. - I proszę sobie wpisać pensję, jaką pan chce...

Jego pierwszą rolą w Dramatycznym jest Goetz w sztuce "Diabeł i Pan Bóg" Sartre'a. - Postanowiłem się zemścić na Balickim, który powiedział mi, że nie powinienem grać wielkich ról - opowiada - bo jestem chory na płuca, a w Teatrze Polskim trzeba głośno mówić... I wykrzyczałem tego Sartre'a strasznie energicznie i z temperamentem.

Prof. Edward Krasiński: - Pamiętam go z czasów Custa, Goetza. Nerwowiec, taki nasz buntownik, aktor pokolenia, które miało wtedy 20, 30 lat.

Dotąd przystosowywał siebie do postaci. Od roli Custa (ma wtedy 35 lat) odrzuca sztuczne wąsy i peruki, ściera szminkę, rozstaje się z zewnętrznym rynsztunkiem aktora - nawet gdy gra królów, nawet gdy o przyciemnienie włosów do roli Poety w "Lawie" prosi go Konwicki - i nagina, podporządkowuje sobie bohaterów.

Pisał Andrzej Kijowski w 1960 roku: "...Zagra każdą rolę z wyjątkiem amantów i hetmanów, każdą rolę, w której będzie chociaż cień dwuznaczności, paradoksu, groteski lub tragizmu, w każdej z tych ról będzie jeden i ten sam. Lecz nie jest to jedność maniery, jest to jedność psychologiczna, która zostaje zachowana we wszystkich wcieleniach. (...) Swoją własną, najbardziej własną i najbardziej intymną problematykę znajduje na scenie, w grze (...); zadaje sobie i tym, co patrzą na niego, to proste pytanie: kim właściwie jestem?".

Cud się stał

Droga do Custa trwała dwa lata, wiodła przez bezczynność i pustkę choroby.

Zakopane, Sanatorium Pocztowców na Antałówce, późna jesień 1955 roku. Pacjent jest w ciężkim stanie, nie nadaje się do zabiegu. Zaraził żonę. Zagrożoną córkę umieszczono w prewentorium dla dzieci, spędzi tam dwa lata. Podczas odwiedzin rodzice będą z nią rozmawiać z odległości, zabronione przytulanie.

Gustaw Holoubek leży w śpiworze na balkonie. Liczy kawki, reguluje oddech, patrzy na ośnieżone szczyty. Podają mu eksperymentalnie streptomycynę.

To się przyplątało na początku wojny. We Wrześniu zaciągnął się na ochotnika do piechoty. Miał szesnaście lat.

Wychował się na książkach Sienkiewicza, którego lektura była dla niego i jego pokolenia - jak napisał wiele lat później - polską książeczką do nabożeństwa. "My, którzy z tego dzieła czerpaliśmy bezkrytycznie i z pełną wiarą w spisywaną prawdę, zostaliśmy zaszczepieni chorobą. Chorobą o początkowo łagodnym przebiegu, ale pozostawioną bez leczenia, w skutkach tragiczną. Przecież nie skądinąd, a przede wszystkim z Sienkiewicza, z jego kodeksu patriotyzmu wzięła się u nas wiara w naszą mocarstwowość, w niezwyciężoną siłę naszego oręża, w posłannictwo w obronie wiary i wszystkiego, co szlachetne, przed najazdem wszelkiego autoramentu barbarzyńców. To z tego powodu nie trzeba nas było namawiać, abyśmy w roku trzydziestym ósmym wyszli na ulicę pod pomniki naszych bohaterów z transparentami i krzykiem: »Prowadź, wodzu, na Kowno i Zaolzie« . Abyśmy potem w trzydziestym dziewiątym z radością, w cudownym poczuciu niezagrożenia, my, szesnastoletni, zarzucili karabiny na ramię i poszli na wojnę...".

Z Krakowa wyruszyli na wschód. W Jarosławiu stoczyli pierwszą bitwę z patrolem niemieckim. Dotarli do Lwowa. Uchodzili przed armią radziecką. Za Sanem wpadli w ręce Niemców. Holoubek trafił do obozu jenieckiego koło Magdeburga, potem do obozu w Toruniu. Głód i mróz. Zwolniony wiosną 1940 roku jako małoletni, wrócił do domu z gruźlicą. Pielęgnowała go matka. Do końca wojny pracował w krakowskiej gazowni. "Każdą słabość przeżywałem w panicznym strachu" - pisał.

W 1946 roku leczył się w sanatorium PCK na Chramcówkach. Trzy lata później nastąpiło pogorszenie. "Odpędzałem ten koszmar od siebie tygodniami, miesiącami, kiedy płynącą ze mnie krew kryłem przed oczami najbliższych, kiedy każda noc była przerażającą walką między nadzieją a rozpaczą, a dzień paniczną ucieczką do ludzi, do bycia wśród nich do upadłego, za wszelką cenę". Operacja.

Kiedyś w dzieciństwie przeżył po przebudzeniu chwilę olśnienia. Odczuł wielką radość z zimowego poranka, z własnego istnienia, z urody życia. Dobiegając osiemdziesiątki, tak opisze ten moment: "W tej jednej chwili niezawinionego uniesienia powiek zostaliśmy skazani na wieczną pamięć o piękności świata. Choć całe życie będzie temu przeczyć. Choroby, ciemnota naszego umysłu, brzydota i nikczemność ludzi, rozpaczliwa odległość Boga i codzienna bliskość zła - na tym jednym śladzie, na tym jednym porażającym skurczu pamięci oprzemy cały sens istnienia, nieustającą tęsknotę do miłości".

Kiedy więc leży teraz na balkonie i liczy kawki, nagle postanawia, że nie umrze.

Pewnego dnia lekarka oznajmia po badaniu: - Stał się cud. I obejmuje go płaczącego.

Ewa

Rodzice rozeszli się w 1961 roku, miałam dziesięć lat. Nie pamiętam ojca z dzieciństwa, nasze kontakty były ograniczone. Mam taką fotografię z Katowic: on siedzi na leżaku w ogrodzie, ja na jego kolanach... Potem co roku spędzałam z nim miesiąc wakacji. Przez to dzieciństwo... nieudane... tkwiła we mnie bariera, trudno mi było przełamać nieśmiałość.

Widziałam każde przedstawienie Dejmkowskich "Dziadów", przemykaliśmy się z synem Kazimierza Dejmka na widownię. Gdy ojciec mówił Wielką Improwizację, ciarki mi chodziły po plecach. Byłam z niego dumna. Właśnie wtedy brakowało mi go najbardziej. Chciałam z nim mówić o "Dziadach", o teatrze, tyle rzeczy chciałam od niego usłyszeć! Teatr mnie pasjonował, a jednocześnie się go bałam. Nie wiedziałam, co chcę robić w życiu. Jeździłam konno, uciekałam od rzeczywistości, zatracałam się w galopie. Tato mówi z przestrachem: "Ty chyba nie zostaniesz dżokejem?". Skończyłam archeologię śródziemnomorską.

W 1975 roku poszłam na przesłuchanie do teatru dla dzieci Guliwer. Jestem aktorem lalkarzem. Ojciec był raz na moim przedstawieniu. Gdybym go zapraszała, to by przychodził częściej.

Chodziłam na wszystkie sztuki, w których grał.

Mało rozmawialiśmy. Może gdyby ode mnie wychodziła inicjatywa... Ale nie chciałam się narzucać, wydawało mi się, że zabieram mu czas. Nie było między nami otwartości. Bałam się, że pomyśli: "Ona jest jakimś nieudacznikiem". Zawsze mówiłam, że wszystko idzie mi świetnie. Takie nazwisko ciąży. Bo czym ja jestem w porównaniu z ojcem?

Kiedyś mi powiedział, że za mało czasu nam, dzieciom, poświęcał. Że ma wyrzuty sumienia. Nie czuję żalu do ojca. Bardzo go kocham.

Riccardo Fontana przypina gwiazdę Dawida

Od 1963 roku Holoubek gra w Teatrze Narodowym pod dyrekcją Kazimierza Dejmka. Najbardziej narodowy reżyser z najbardziej narodowym aktorem - pisano potem. Połączyła ich - jak mówi aktor - ta sama religia artystyczna. Upodobanie do ascezy, odrzucenie wszelkiego baroku, pogarda dla efekciarstwa, szacunek dla słowa i teatru, niechęć do mód.

Mowa jest głównym środkiem wyrazu w teatrze i nie zastąpią jej żadne eksperymenty - powtarza Holoubek. Dejmek formułuje swój lapidarny program: aktorzy muszą się uczyć istotnie mówić, a publiczność - istotnie słuchać. Gdy reżyseruje "Elektrę" w Dramatycznym (1973), przemawia wściekły: - Czy tu jest dyrektor, który mógłby zwrócić uwagę aktorowi Holoubkowi, że po polsku nie ma słowa rypaczka tylko rybaczka i nie szółwiem, ale żółwiem!

Holoubek: przedmiotem dociekania twórców stają się procesy fizjologiczne. Kuper kury w momencie składania jajka - przekrwienie, ból, krwawienie... Niby dlaczego nie pokazywać Hamleta mającego kłopoty z prostatą? Awangarda zamienia duchowość w szok. Lecz widz bardziej potrzebuje ładu i piękna niż drastyczności.

Dejmek: awangarda to łupież; dziesiąta woda po Piscatorze i Brechcie; monstrualne huby, które zagłuszają autora i aktora... Dejmek będzie brnął w swój program wierności reżysera wobec tekstu; będzie stawał się w swej sztuce hermetyczny. Omszała klasyka - napiszą w końcu o jego Teatrze Polskim z przełomu lat 80. i 90. O Teatrze Ateneum Holoubka mówią dziś, że to muzeum.

Kaktus, osobny, okryty skorupą, rozjuszony kąsa - tak widzą Dejmka. Magik, czarodziej, hipnotyzer, wyrafinowany ironista z poczuciem śmieszności na swój własny temat, uwodzi rozmówcę - tak postrzegają Holoubka - a obaj starannie skrywają nieśmiałość.

W Narodowym lat 60. przeżywają świetny okres artystyczny.

Riccardo Fontana, ksiądz pełen wiary w sprawiedliwość Piusa XII, chce usłyszeć od Stolicy Apostolskiej słowa obrony Żydów mordowanych w hitlerowskich obozach. Dociera do nuncjusza, ojca generała, kardynała i samego papieża. Nadaremnie. Papież pozostanie obojętny. Holoubek - Fontana, tyłem do widowni, przypina sobie gwiazdę Dawida, pójdzie dobrowolnie do Auschwitz. Czanerle tak pisała o tej scenie z "Namiestnika" Hochhutha w reżyserii Dejmka (1966), z wybitną rolą Holoubka: "Grał już tylko plecami, ale wrażenie, jakie ona wywierała, odbijało się na twarzach obecnych jak w lustrze".

Dejmek uważał, że "Namiestnik" to jedna z najlepszych jego reżyserii i wspaniała kreacja Holoubka. - Ale tak się przyjęło - mówił z goryczą - że "Namiestnika" nie ma, a są "Dziady".

Słuchały go nawet krzesła

- Wielkiej Improwizacji oni właściwie nigdy nie próbowali - opowiada reżyser Maciej Prus, asystent Dejmka podczas realizacji "Dziadów" jesienią 1967 roku. - Któregoś dnia, gdy stanęły na scenie niedokończone dekoracje, Holoubek przyjrzał się im i zażartował: "Gramy jak na klepisku", bo były gołe deski, "To ja powinienem zagrać trochę z chłopska...". Zaczął zaciągać, parodiował tak przez dwa wiersze, oparł się na kolanie i... zaczął mówić. Było nas czworo na widowni. Od tamtej chwili wierzę w metafizykę teatru, wierzę, że Holoubka musiały słuchać nawet puste krzesła. Jego interpretacja była prosta jak czytanka dla dzieci. Jasna i przejrzysta. Na koniec krzyknął z rozpędu: "...żeś ty nie ojcem świata, ale.../ Carem!", to "carem" w oryginale krzyczy szatan, i zapadła cisza. Asystentka płakała. Holoubek bardzo wolno schodził ze sceny, ale nie w stronę saloniku dla aktorów, tylko w odwrotną, widać było, że chce być sam. Wtedy zerwała się Krystyna Mazurowa z uwagami na temat dykcji. Nagle ryk Dejmka: "Proszę zostawić pana Holoubka w spokoju!". Siedział oniemiały i tarmosił swoje okulary.

Erwin Axer, reżyser i wieloletni dyrektor Teatru Współczesnego: - Bezwiednie wstałem z krzesła. To był piorun z jasnego nieba. Tak powiedzianej Wielkiej Improwizacji jeszcze nie słyszałem. Na tle spektaklu - tylko poprawnego - uderzała nieoczekiwaną siłą i oryginalnością. Religijność Mickiewicza w III części "Dziadów" jest autentyczna - mam na myśli walkę Konrada z Bogiem i monolog Księdza Piotra. Dejmek tę religijność stylizował, odebrał jej bezpośrednią wiarę, przez sposób inscenizacji ujął w cudzysłów. Gustaw bezpośredniością swoją utracone przywrócił i wzmocnił. Nowość interpretacji polegała na walce z Bogiem na rozumy o prawa serca. Dotąd walczono sercem przeciwko rozumowi Bożemu. Holoubek - zgodnie z rodzajem swojego talentu - walczył z Bogiem na rozumy. Niemniej myśli Mickiewicza moim zdaniem nie spaczył, tylko ukazał ją w nowym świetle.

Zbigniew Zapasiewicz: - Sprawiał wrażenie, że te myśli uderzają go w tej chwili. Była to niezwykle emocjonalna, ale intelektualnie zdyscyplinowana dyskusja z przeciwnikiem o pryncypiach. Jego argumenty były krystalicznie przejrzyste i nas, widzów, szalenie w tę dyskusję wciągał.

Jerzy Timoszewicz: - Całe lata miałem usta zamknięte, bo nie wypadało mówić źle o przedstawieniu, które odegrało tak ogromną rolę w polityce i kulturze. Jako inscenizacja nie było niczym wybitnym. Wielka Improwizacja była wypowiedziana genialnie. Przerobić poetycki tekst metaforyczny na racjonalny - to nie jest proste, a Holoubek to zrobił. Było to apogeum Holoubka mówiącego tekst, ale postaci Konrada nie stworzył.

Nosił brązowe spodnie i białą luźną koszulę. Mówił przez 22 minuty. Halina Mikołajska powiedziała, że nie zdziwiłaby się, gdyby pod koniec Improwizacji lewitował. Po każdym przedstawieniu był chudszy o parę kilogramów. Opowiadał potem, że na premierze, by pohamować wzruszenie, wyobraził sobie zamknięty pokój z jednym tylko słuchaczem - i do niego mówił. Czuł się niesiony na skrzydłach. Ten jedyny raz w swej karierze zatracił granicę między własną grą a uczuciami widzów; występował w ich imieniu, za nich mówił. Nie udźwignąłby tej roli - wyznał - gdyby nie dotknął go Anioł.

Na sesji naukowej w 1981 roku na Uniwersytecie Warszawskim wspominał: "Kiedy w »Dziadach« Dejmka wchodziło się na scenę, (...) wchodziło się w jakąś szczególną atmosferę pojednania, kontaktu, inspiracji płynącej z widowni. Nie, inspiracja właściwie płynęła zewsząd. (...) Cieszyliśmy się przede wszystkim z działania teatru".

Tadeusz Konwicki z przekorą relacjonował swoje wrażenia Stanisławowi Dygatowi: - Trochę przysnąłem, a potem obudził mnie straszny krzyk Gucia.

W końcowej scenie Konrad w kajdanach powolutku idzie ku widowni. Kurtyna.

Gdyby grała dupa wołowa

Po drugim akcie głęboka niechęć malowała się na twarzy Zenona Kliszki. Ten członek Biura Politycznego KC PZPR, prawa ręka Władysława Gomułki, pytał z niepokojem Stanisława Witolda Balickiego, dyrektora generalnego w Ministerstwie Kultury, dlaczego to przedstawienie takie pobożne. W trzecim akcie spurpurowiał przy słowach: "Plwajmy na tę skorupę", które jeden z aktorów wypowiedział w stronę jego fotela. W KC Kliszko oświadczył, że "Dziady" Dejmka są fideistyczne i antyrządowe. Warszawa huczała, że Holoubek zszedł do pierwszego rzędu i potrząsnął kajdanami nad głową ambasadora radzieckiego.

"Gdyby jakiś inny aktor grał Konrada - zanotował w dzienniku profesor Zbigniew Raszewski - może by publiczność nie odnosiła tego wszystkiego do siebie z taką ochotą. Ale (...) Holoubek jest właśnie klasycznym przedstawicielem dzisiejszej inteligencji polskiej i mistrzowskim wyrazicielem jej zainteresowań, postaw i nastrojów".

Dejmek uświadamiał sobie, że on i jego spektakl, i Gustaw-Konrad zostali użyci do ordynarnej partyjnej prowokacji. Powiedział po latach: - Nawet gdyby na scenie grała dupa wołowa, to i tak scenariusz wydarzeń byłby taki sam.

Holoubek nie miał poczucia uczestnictwa w wypadkach politycznych, raczej w jakimś ekscytującym hazardzie. Koledzy odprowadzali go po przedstawieniach do służbowego samochodu Dejmka, by wrócił do domu bezpiecznie. Oczekiwała go druga żona, aktorka Maria Wachowiak, i właśnie urodzona córka Magdalena.

Po zdjęciu "Dziadów" odbywa się pod koniec lutego 1968 roku debata w SPATiF-ie. Dejmek, Axer, Korzeniewski, aktorzy Narodowego postulują wznowienie przedstawienia. Partyjni notable są przeciw. Około piętnastej głos zabiera wyraźnie zniecierpliwiony Holoubek: - Społeczeństwo jest bez wątpienia za socjalizmem, ale nikt w Polsce nie będzie popierał ludzi, którzy zdejmują "Dziady". Może tych ludzi po prostu czas zmienić? - pyta. Witolda Fillera, który zaatakował "Dziady" w telewizji, nazwał szmatą.

Już po demonstracjach Marca '68 zagrali trzy zamknięte przedstawienia dla aktywu partyjnego. Na pierwsze przybyli robotnicy z FSO, Kasprzaka, Huty Warszawa - w ciemnych ubraniach. I nieogoleni oficerowie służby bezpieczeństwa udający robotników. Profesor Raszewski siedział w kabinie elektryków i z odległości kilku metrów widział nienaturalną bladość Holoubka, i że drży na całym ciele, gdy zaczyna Improwizację. Jego głos stopniowo wzbierał pasją, nabrał przenikliwego nosowego brzmienia, trema spłynęła i Holoubek zapanował nad widownią. Wybuchły wielkie oklaski.

Na drugim pokazie zasiedli w krzesłach zawodowi aparatczycy. Kasłali nieustannie. Zdenerwowany Holoubek nadrabiał patosem.

Kajdany Konrada Dejmek ofiarował Raszewskiemu. Po wyrzuceniu z Narodowego i z partii będzie przez kilka lat za granicą artystą wędrownym. Wraz z nim odeszło z teatru trzydziestu aktorów; Holoubek trafił do Ateneum.

Dziecinny spór właśnie się skończył

A finał współpracy tych dwóch artystów, którzy zawsze okazywali sobie nadzwyczajny szacunek, niemal kult? - Jak z magla - mówi dziś Gustaw Holoubek.

W rocznicę Marca w 1981 roku Dejmek i Holoubek spotkali się na Uniwersytecie Warszawskim ze studentami, mówili o "Dziadach". - Dwie ikony bohaterów, którzy pobudzili opozycję - wspomina prof. Edward Krasiński. Dejmek podkreślił, że Holoubek "stworzył jedną z największych ról po drugiej wojnie światowej". Aktor podziękował reżyserowi za tamto wielkie wydarzenie artystyczne i historyczne.

"Solidarność" wniosła Dejmka na rękach do dyrektorskiego gabinetu w Teatrze Polskim. Gdy w stanie wojennym władza pozbawiła Holoubka dyrekcji Teatru Dramatycznego, przyjął go do Polskiego Kazimierz Dejmek.

Wkrótce obiegła Warszawę ta wściekła opinia Dejmka o aktorach, którzy talent - jego zdaniem - rozmieniają na politykę: "Aktor jest do grania jak dupa do srania". I o aktorach, którzy nie bardzo wiedzą, jak z twarzą zakończyć bojkot radia i telewizji: "Wielu nieskazitelnych miało dupę na rozżarzonej fajerce i rozglądało się nerwowo, jak z tej fajerki zejść".

- Zaangażował w Polskim mnie i innych zbiegów i wygnańców - wspomina Gustaw Holoubek - choć przecież był przeciwny naszej działalności. Naszą trójkę - Łapickiego, Szczepkowskiego i mnie - określał jako kretynów, którzy wdając się w politykę, doprowadzają teatr do upadku. A jednocześnie ofiarował nam w piwnicy lokal na konspirację... Wtedy wszyscy oburzaliśmy się na jego wypowiedzi. Z perspektywy czasu nie oceniam go surowo, próbuję zrozumieć, dlaczego jego poglądy były wtedy tak skrajnie różne od naszych. Dziś myślę, że był tknięty demonicznym, metafizycznym lękiem przed Rosją. Patrzył na nas jak na dzieci, które nie wiedzą, że rosyjski kolos nigdy nie zdejmie z nas swej "opiekuńczej" ręki.

W ciągu sześciu sezonów Holoubek zagrał w Polskim pięć ról. W 1987 roku mówił, że Dejmek ma wprawdzie dawne, wielkie ambicje, ale jego dobór repertuaru jest przypadkowy. Raz aktor odrzucił rolę. Innym razem zgłosił Dejmkowi, że nie może się porozumieć z reżyserem. Następnego dnia rano zobaczył na tablicy ogłoszeń komunikat, iż nie jest już członkiem zespołu. Odwrócił się na pięcie i wyszedł z teatru. Dejmek tłumaczył w prasie: "Holoubek wykręcał się, jak mógł, od wykonywania swoich obowiązków. (...) Dla nas nie miał czasu, miał go na zagraniczne chałtury". Był rok 1989. Do śmierci Dejmka w grudniu 2002 roku już nigdy ze sobą nie rozmawiali.

- Od czasu gdy wyrzucił mnie z teatru, przestałem go znać - opowiada Holoubek. - Dałem mu to odczuć, nie witając się z nim przy najbliższym spotkaniu. I tak to trwało... Stałem w orszaku za jego trumną w Teatrze Polskim. Przemówienia... Przy katafalku siedziała jego żona. Podszedłem. Pocałowałem ją w rękę. Zanim powiedziałem cokolwiek, ona ujęła moją głowę i ucałowała mnie. Ten gest oznaczał dla mnie, że Dejmek musiał żałować tego, co się stało, i że nasz dziecinny spór właśnie się skończył.

Magdalena

Nazywano mnie Guga, tak jak tatę w dzieciństwie, bo byłam do niego bardzo podobna. Pamiętam ojca stawiającego pasjansa. Bardziej pamiętam go ze spacerów, kiedy nie mieszkał już z nami. Dostałam od niego moje pierwsze, wymarzone, czerwone dżinsy. Nie wstydził się mówić, że mnie kocha. Zabierał mnie i siostrę Ewę na wyścigi konne, na lody, do teatru. Na wakacje w Zakopanem. Był jednak ojcem od święta i nie brał udziału w moim wychowaniu.

W 1982 roku wyjechałam do Niemiec. Pracuję w ośrodku wychowawczym dla trudnej młodzieży. Chłopcy są przeważnie po wyrokach. Ostatniego sylwestra spędzałam razem z ojcem w Bukowinie; zapytał mnie, czy nie odczuwam lęku, pracując z tą młodzieżą. Wzruszyło mnie to i rozbawiło.

Gustaw Holoubek: "Ewę bardzo kocham (...). Młodszej córki po prostu nie znam".

 

 

W bufecie Teatru Dramatycznego - sali bez okien nad sceną - stoliki brydżowe tętnią życiem. Stąd rozchodzą się plotki. Tu przybiega z ważnymi papierami sekretarka. Gustaw Holoubek podpisuje, nie patrząc (ma zaufanie do dyrektora administracyjnego Mieczysława Marszyckiego, swej prawej ręki) i z ulgą wraca do kart. Mówią o nim: bufetowy dyrektor. Objął Dramatyczny w 1972 roku. Jego jedenastoletnia dyrekcja nazywana jest złotym okresem tego teatru.

Arab czystej krwi w zaprzęgu

Podkreślał, że dziedziczy po swych poprzednikach świetny spadek, jak "dobrze zgruntowane płótno". Od lat reżyseruje tu Ludwik Rene, wybitny twórca; w zespole znakomici aktorzy: Halina Mikołajska, Wanda Łuczycka, Ryszarda Hanin, Zofia Rysiówna, Danuta Szaflarska, Jan Świderski, Andrzej Szczepkowski, Andrzej Łapicki, Marek Walczewski i inni.

Zbigniew Zapasiewicz dzielił z Holoubkiem garderobę. - Był pozbawiony dyrektorskiego zadęcia, elementu gwiazdorstwa. Miał niezwykłą umiejętność towarzyskiego prowadzenia zespołu, lecz także trzymania go w dyscyplinie. Uważał, że demokracja w teatrze polega na prawidłowo zbudowanej hierarchii. Jeżeli ktoś miał osiągnięcia, Holoubek go podpychał... Ściągał młodych aktorów, pilnował, żeby zespół nie zamienił się w martwy staw. Miał fantastyczne wyczucie, w kogo należy inwestować.

Młodziutką Jadwigę Jankowską-Cieślak zobaczył w filmie; zaraz gra w "Elektrze" Giraudoux (1973). Piotra Fronczewskiego spotkał w pociągu Warszawa - Wrocław, widywał go we Współczesnym; przypieczętowali angaż jajecznicą. Aktor zagra główną rolę w "Ślubie" Gombrowicza (1974) i rozwinie skrzydła.

Holoubek dzwoni do Janusza Gajosa: - Ktoś mi powiedział, że jestem tępy, bo pan od dawna powinien być u nas w teatrze... Gajos gra w "Śnie nocy letniej" Szekspira (1980).

Ściąga interesujących reżyserów. Witold Zatorski realizuje "Kubusia Fatalistę" według Diderota (1976) - ten przebój będzie grany 349 razy. Maciej Prus robi "Noc listopadową" Wyspiańskiego (1978) - spektakl dostanie nagrodę im. Swinarskiego. Jerzy Jarocki wystawia Szekspira, Mrożka, Gombrowicza. (Wdowa po Gombrowiczu nie godziła się na wystawianie jego sztuk w Polsce z powodu cenzury, to Jarocki przetarł szlak do oficjalnej premiery "Ślubu". "Lewym prostym wypunktował panią Ritę - wspominał Holoubek - i uzyskaliśmy jej zgodę". Odtąd również inne teatry w Polsce zaczęły grać Gombrowicza).

Gdy Dejmek wraca z zagranicy i nikt nie kwapi się do współpracy z nim, zaprasza go Holoubek. Jednak dwa spektakle Dejmka z udziałem Holoubka - "Elektra" i "Sułkowski" Żeromskiego (1974) - nie są sukcesami.

Opowiada Jerzy Koenig, wówczas kierownik literacki teatru: - Dejmek próbował nas wszystkich wziąć do galopu. Wreszcie mówi: "Holoubek to wspaniały koń wyścigowy, arab czystej krwi, a tu jest zaprzęgnięty do obowiązków dyrekcyjnych. Zamieńmy się - ja jestem perszeron i będę to ciągnął, a Holoubek zostanie pierwszym artystą Dramatycznego". Gustaw był tą propozycją zachwycony, ale władze się nie zgodziły.

Bohdan Korzeniewski wystawia "Śmierć Tarełkina" Aleksandra Suchowo-Kobylina (1975). - Holoubek przyszedł na próbę generalną, przedstawienie się nie kleiło - wspomina Jerzy Timoszewicz, w tamtym sezonie konsultant literacki. - Po półgodzinnej rozmowie Holoubka z aktorami nagle wszystko zaskoczyło; on potrafił wkroczyć w pewnym stadium prób i dopomóc reżyserowi.

- Generalna "Grzegorza Dyndały" Moliera w reżyserii Henryka Baranowskiego - opowiada Jerzy Koenig. - Scena kameralna rozebrana, widownia rozbebeszona, widzowie mają siedzieć na workach wypchanych strąkami fasoli, które strasznie skrzypią. Aktorzy w okropnych butach, jakby mieli jeździć na nartach. Holoubek mówi: "Dosyć! Nie będziemy tego grać". Do kilku premier nie dopuścił.

Ma opinię człowieka, który się nie przepracowuje. Pozwala aktorom w trakcie spektaklu na brydża. Lipnego - bo co chwila ktoś kogoś zastępuje. Sam też gra. "Starałem się uświadomić kolegom - mówił o tamtym okresie - że teatr, wbrew temu, co głosili Stanisławski, Osterwa ze swoją Redutą, czy potem Grotowski, nie polega na zatraceniu się w sztuce".

Grają w Hamburgu, Kolonii, Essen, Stuttgarcie, Moskwie, Leningradzie, Budapeszcie; wszędzie owacje.

Życie jest snem

W Sandomierzu w 1962 roku poznał na planie filmu "Spotkanie w Bajce" Magdalenę Zawadzką, nastolatkę. Z Łapickim zaprosili ją do kawiarni, ale przestraszona uciekła.

W Dramatycznym próbują w 1969 roku sztukę Calderona "Życie jest snem". On gra królewicza Segismunda, upokorzonego niewolą, traktowanego jak dzika bestia. Ona - piękną Rosaurę, Segismund próbuje posiąść ją gwałtem.

Garderobiana wnosi codziennie do garderoby Zawadzkiej świeże kwiaty. - Od pana Holoubka - mówi znacząco. On ma 46 lat, ona 25. On ją czaruje słowem. Ona peszy go obcesowym pytaniem: - A dlaczego pan tak dużo mówi? On jej zostawia piękne listy w sekretariacie teatru.

Wyjechała rano do Zakopanego. Po południu spotyka go w hotelowym holu - jest dziwnie ubrany, na twarzy makijaż. Uciekł z planu filmowego, przyleciał do Krakowa, potem taksówką do Zakopanego.

Pojechała do Sztokholmu. On mówi: - Będę tego i tego dnia o dwunastej pod filharmonią, chyba jest tam jakaś filharmonia? I był.

W 1973 roku, po trzech latach związku, biorą ślub. Stanisław Dygat, Tadeusz Konwicki i całe towarzystwo, z którym od połowy lat 60. Holoubek spotyka się regularnie w kawiarni Czytelnika, dręczą go: - I ty naprawdę jej wierzysz? Przecież ona cię rzuci...

Przez lata Konwicki będzie pytał: - Gucieńku, kiedy ty się czwarty raz ożenisz?

W 1978 roku rodzi im się syn, Jan.

Gustaw Holoubek: "(...) Moje prawdziwie ustabilizowane życie (...) zaczęło się wraz z jego przyjściem na świat i moim ostatnim małżeństwem".

Jan

Nie odczuwałem, żeby z powodu wieku był mniej sprawny niż ojcowie moich kolegów. Jeszcze kilka lat temu żywotnością przewyższał wielu młodszych od siebie. Jest moim przyjacielem.

Nazwisko raczej utrudnia życie, ludzie patrzą na mnie przez pryzmat jakichś oczekiwań. Powinienem być ich zdaniem jakiś szczególny. Często słyszałem, że do szkoły filmowej zdałem, no, wiadomo dlaczego... Pracuję jako operator filmowy w reklamie i nazwisko nie ma tu znaczenia, liczy się sprawność zawodowa.

Wziąłem od ojca pewną myśl, którą uważam za największą mądrość, ale trudno mi ją zastosować we własnym życiu: nie rób niczego za wszelką cenę.

Niewiele z nim rozmawiałem o jego karierze. Kiedy ostatnio robiłem światła do "Króla Edypa" w Ateneum, zobaczyłem, w jaki sposób reżyseruje.

Gustaw Holoubek w ostatnich zdaniach swej książki wspomnieniowej: "Chciałem moim drogim dzieciom (...), z którymi tak strasznie mało rozmawiałem - przedstawić się. Powiedzieć im, kim byłem, kim jestem i kim chciałbym być...".

Wielki front wsysa

Podczas dyskusji w Starym Teatrze w 1992 roku Jerzy Jarocki zapytał Holoubka: "Zawładnąłeś już aktorstwem (...) i było ci mało? Chciałeś więcej władzy, panowania nad większą liczbą ludzkich serc, umysłów i dlatego sięgnąłeś po władzę?".

Walny zjazd SPATiF-u w 1970 roku wybiera go na prezesa; aktor będzie reprezentował swoje środowisko do 1981 roku. Nie z ambicji - jak wyjaśnił, odpowiadając Jarockiemu - tylko z woli środowiska. A skoro znalazł się we władzach Stowarzyszenia, chciał być użyteczny.

- Zdawałem sobie sprawę - opowiada - że te wygrane wybory pociągną i takie konsekwencje, iż rządzący będą mnie teraz wsysać w coraz wyższe rejony - dla swoich interesów propagandowych. Tak też się stało.

W styczniu 1971 roku, wraz z innymi przedstawicielami twórców, gości u Edwarda Gierka, nowo mianowanego szefa partii. Relacjonuje w Stowarzyszeniu, że szczerość pierwszego sekretarza i jego troska o sprawy publiczne robią korzystne wrażenie. Rok później znów jest u Gierka - z Antczakiem, Kutzem, Iwaszkiewiczem, Łomnickim... Wyrażają uznanie dla "dotychczasowych decyzji kierownictwa partii i rządu".

Zjazd SPATiF-u w 1973 roku śle do Gierka zapewnienie o wysiłkach środowiska w "walce o coraz pełniejszy i bogatszy kształt ojczystej kultury w oparciu o ideały socjalizmu". Następny zjazd w kwietniu 1976 roku - krótko przed protestami robotniczymi w Radomiu i utworzeniem KOR-u - wysyła telegram z gorącym zapewnieniem o trosce aktorów, by słowo polskie stawało się "narzędziem najgłębiej wyrażającym naszą przynależność do socjalistycznej Ojczyzny".

- Przejście pod sztandary Gierka dziwiło - wspomina Jerzy Timoszewicz - bo przedtem Holoubek nie miał ciągot do władzy, wystarczyło mu jego aktorstwo. Ale nie czyniłbym mu z tego zarzutu, gdyż jego wspaniała dyrekcja w Dramatycznym usprawiedliwia ten udział w życiu politycznym.

Andrzej Łapicki: - Chodził do Gierka, bo miał interesy do załatwienia. Jakieś pieniądze dla środowiska, emerytury, dotacje na dom aktora weterana w Skolimowie... A Gierkowi pochlebiało, że artyści do niego przychodzą. Jako prezes Stowarzyszenia Gucio słusznie postępował.

Jan Englert: - Nie pchał się na te stanowiska. Powierzano mu je, bo był niewątpliwym liderem środowiska i wszyscy to akceptowaliśmy. Nie dało się wtedy prowadzić teatru bez kontaktów z władzą.

Połowa lat 70. W gabinecie Gierka na pierwszym piętrze gmachu KC przy owalnym stole siedzą partyjni notable, Gustaw Holoubek i Jarosław Iwaszkiewicz. Wspomina Józef Tejchma, ówczesny minister kultury: - Holoubek wystąpił z krytyką propagandy sukcesu, na owe czasy bardzo ostrą. Mówił o dwóch rzeczywistościach - realnej i propagandowej. Przypominał, że prawdziwe życie jest inne niż to, w którym zanurzeni są pracownicy tego gmachu. Przyzwyczajony do gładkich słów Gierek był zszokowany. Dla mnie Holoubek był w tamtym czasie jednym z grupy czterech gigantów - Witold Lutosławski, Andrzej Wajda, Jarosław Iwaszkiewicz i on - wybitnych prezesów stowarzyszeń twórczych, z którymi jako minister miałem kontakt. Potrafili prowadzić dialog z władzą z korzyścią dla swoich środowisk. Podejmując decyzje, zawsze zadawałem sobie pytanie: co oni na to powiedzą. Władza ich zapraszała, bo po konflikcie z Dejmkiem już się czegoś nauczyła i chciała mieć ładny wizerunek w kraju i za granicą. Oto istnieje środowisko ludzi kultury, którzy z nami współpracują...

Wiosną 1976 roku Front Jedności Narodu rekomenduje Holoubka na posła z okręgu Warszawa Wola. W "Trybunie Ludu", która prezentuje kandydatów do Sejmu, aktor stwierdza, że teatr jest częścią wielkiego frontu kultury. "Oto uchwałami VII Zjazdu PZPR, paragrafami Konstytucji PRL zostało określone nowe miejsce kultury narodowej".

W tym czasie krąży w środowisku protest 59 intelektualistów w sprawie poprawek do konstytucji czyniących z kierowniczej roli PZPR zasadę ustrojową. Wśród sygnatariuszy jest Halina Mikołajska. Niebawem wybuchną strajki w Radomiu i Ursusie.

Namaszczeni

"Nie ma już miłego, nonszalanckiego kompana. Nie ma już Gustawa-Konrada. Jest Gustaw-prezes, jest Gustaw-dyrektor, jest Gustaw-funkcjonariusz. (...) Teraz musimy schylić głowę przed nowym Gucieńkiem - pomnikiem wystawionym przez biurokrację. Drapieżny pasożyt urzędowości podstępnie i niezauważenie oplótł Gucieńka (...), zatkał usta (...), wyłupił oczy" - pisał w 1976 roku w "Kalendarzu i klepsydrze" Tadeusz Konwicki.

- Ja się wstydzę, że tak lekkomyślnie to napisałem - mówi dziś pisarz. - To mogła być moja podświadoma polemika z Gustawem. Mogło mnie irytować to, że poszedł w dygnitarze, mogła drażnić jego dobra wiara, jego wrodzony pozytywizm. Gucio chce widzieć świat lepszym, niż on jest. Guciowi się wydaje, że da się pewne rzeczy poprawić. Zawsze spierał się z naszymi - moimi i Łapickiego - nihilistycznymi opiniami. Usiłował znaleźć coś, co nam dobrze wróży. Nie był próżny, nie zależało mu na zaszczytach. Nie myślał o limuzynach i orderach, chociaż ordery dostawał... W jego książce nie ma spraw z Gierkiem, "Solidarnością", wahań, napięć; ona się składa z pozytywnych klocków życia Gucia. Bo on czyści ze swojej świadomości wszystko, co jest dramatyczne.

Gustaw Holoubek: - Nie miałem nigdy poczucia, że służę reżimowi. Pełniłem te funkcje, żeby reżim powstrzymywać od głupoty i szkodliwości wobec naszego środowiska.

Warszawa plotkowała złośliwie, że jego najpiękniejszą rolą w Sejmie było opowiadanie anegdot.

- Nie składał deklaracji, których musiałby się potem wstydzić - mówi prof. Edward Krasiński. - Niczego nie podpisywał, nikomu nie szkodził, był opiekuńczym prezesem. Ale brylował w najwyższym środowisku partyjno-rządowym. Wszyscy biegali za wielkim aktorem, a on - czy chciał, czy nie - brał te serwituty w sposób naturalny.

Holoubek wymienia namacalne korzyści swojej obecności w establishmencie. Znacznie poprawił sytuację finansową aktorów. SPATiF zyskał prawo weta wobec odwołań i nominacji na stanowiska dyrektorów teatrów; dyrektorami byli artyści, a nie funkcjonariusze. Wzrósł w tamtej dekadzie społeczny autorytet środowiska. Ludzie przychodzili do teatru po prawdę.

Zbigniew Zapasiewicz: - Inteligenci przychodzili do teatru, bo się bawili tym, że teatr opowiada o sprawach, o których oni wiedzą, ale nie mogą przeczytać w gazetach. Bo jeśli ktoś wystawia "Ryszarda III", to przecież to jest o Stalinie... My, aktorzy, zostaliśmy przez społeczeństwo za wysoko wywindowani. Pytano nas o istnienie lub nieistnienie Boga, a my - jako ci namaszczeni - mieliśmy o tym rozstrzygać. Byliśmy szczęśliwi, że mamy świetną pracę i publiczność; ciągle jeździliśmy z teatrem za granicę. Wiedzieliśmy, że moralnie nie sprzeniewierzamy się niczemu. W latach 70. niewielu było takich ludzi jak Halina Mikołajska, którzy snuli refleksję, czemu to wszystko służy. Dopiero tąpnięcie stanu wojennego spowodowało, że myśmy otrzeźwieli; zorientowaliśmy się, że władza pozwalała teatrowi na tak wiele, żeby nas zmanipulować i wciągnąć.

Opływa nas gnojówa

Marian Brandys, mąż Haliny Mikołajskiej, zaangażowanej wówczas w pracę w Komitecie Obrony Robotników i szykanowanej, notuje w swym dzienniku w grudniu 1976 roku: "Radosna wiadomość o wybitnych aktorach (...), którzy dołączyli swe podpisy do listu literatów skierowanego do posłów reprezentujących w Sejmie świat kultury. (...) Do Haliny dzwonił Gustaw Holoubek. Akces młodych aktorów do listu pisarzy przeraził go jako prezesa SPATiF-u".

Luty 1977 roku: "Gucio Holoubek na niedawnym spotkaniu z Gierkiem mówił o swoich cierpieniach moralnych, jakich doznaje, słysząc, że koledzy podlegają represjom. Gierek przerwał mu ostro: »Nie przelicytowujmy się w uczuciach, ja także cierpię«".

Maj: "(...) Przypominam sobie, co powiedziała mi Halina przed rokiem, kiedy zdecydowała się na podpisanie Listu pięćdziesięciu dziewięciu w sprawie konstytucji. »Jeżeli już się wie, jak to jest - powiedziała wtedy - to nie można dłużej żyć, jakby się nie wiedziało o niczym«".

Maj: wizyta znajomego. "Skarży się na kolegów aktorów, którzy z reguły odmawiają podpisów na nowym liście protestacyjnym w obronie uwięzionych. (...) Zupełni durnie ci aktorzy! (...) Wyrażają tym samym swoją milczącą aprobatę dla całej tej gnojówy, która opływa nas ze wszystkich stron".

- Nie czytałem Brandysa, ale wiem, jaka jest wymowa jego "Dzienników" - mówi Gustaw Holoubek. - Że jestem niechętny Mikołajskiej, jako prezes nie wziąłem jej w obronę, powodował mną strach... Nie sądzę... Ja i najbliżsi mi ludzie, którzy towarzyszyli mi od początku do końca mojej kariery artystycznej, mieliśmy przekonanie, że to nie my byliśmy winni temu, co się w Polsce dzieje. To właśnie ci, którzy nas oskarżają o uległość wobec władzy, wprowadzali w Polsce komunizm. Gdy oni - wśród nich Brandys - robili socrealizm, my rozpaczaliśmy. Potem przerobili się na liberałów, wystąpili z partii i zaczęli działać w odwrotnym kierunku. Ale to wcale nie zdjęło z nich odpowiedzialności za to, co dotychczas uczynili. Brandys już nie pisze o tym, że pod koniec lat 70. odwiedziłem Halinę w ich mieszkaniu? On siedział w osobnym pokoju i ze mną się nie witał. Powiedziałem: "Halina, bój się Boga! Dlaczego ty mnie posądzasz, że działam na twoją szkodę; że tchórzę; że nie wstawiam się za tobą! Na co drugim zebraniu SPATiF-u mówię o tobie, a sekretarze partyjni wysłuchują ode mnie tej samej opinii, że trzeba z Mikołajskiej zdjąć te wszystkie anatemy. Czego się po mnie spodziewasz? Żebym przystąpił do listu takiego czy innego, podczas gdy uważam, że to nie jest droga do pozbycia się komuny? Właściwą drogą jest dla mnie rzetelnie pracować i nie sprzeniewierzać się zasadom moralnym, które towarzyszą pracy artysty...". Zgodziła się ze mną. Wspominaliśmy krakowskie czasy. Rozstaliśmy się, całując i śmiejąc. Potem odwiedzałem ją, gdy była ciężko chora.

W stanie wojennym Holoubek podpisał list dyrektorów warszawskich teatrów do wicepremiera Mieczysława Rakowskiego z prośbą o zwolnienie Mikołajskiej z internowania z powodu jej złego stanu zdrowia. Po uwolnieniu wystąpiła w Muzeum Archidiecezji Warszawskiej z monodramem złożonym z tekstów biblijnych. Holoubek powiedział jej po spektaklu: - Po raz pierwszy dostarczyłaś mi wzruszeń, których nie zapomnę. Miałem wątpliwości co do twojego aktorstwa, tego odrzucenia świadomości, kiedy wychodzisz na scenę. Byłaś może prorokiem, kimś namaszczonym... Teraz wiem, że jesteś wielką aktorką.

Każdy ma swojego Holoubka

Tadeusz Łomnicki prowadzi w latach 70. Teatr Na Woli. Czerwony teatr, mówi Warszawa. Łomnicki jest członkiem KC, rektorem warszawskiej PWST, zasiada w prezydiach kolejnych zjazdów partii i plecie z trybuny nowomową. Robi świetny teatr i konkuruje z Holoubkiem o palmę pierwszego aktora w Polsce. Mawia: - Każdy ma swojego Holoubka.

Krytycy chętnie ich sobie przeciwstawiają. Intelekt - emocje. Dystans - trans. Ciało prawie nie gra - ciało bywa ryczącą bryłą mięsa, zdeformowane, brzydkie, bulgoczące, syczące, w grymasie. - Małpi talent - ktoś mówi o Łomnickim.

Gustaw Holoubek: - Tego typu aktorstwo mi nie odpowiada. Nie sądzę, żeby aktorstwo polegało na naśladowaniu, zatraceniu własnej osobowości, penetracji siebie na granicy psychopatologii. Ale to, co robił Łomnicki - w tej dziedzinie dla mnie obcej - było wspaniałe. Z punktu widzenia rzemiosła aktorskiego - niezmiernie efektowne i miejscami fascynujące.

Mówi Erwin Axer, u niego w Teatrze Współczesnym grał Łomnicki: - Myślę, że Gucio szczerze nie cenił Łomnickiego, a Łomnicki uważał, że Gucio nie ma tego, co on ma... I nie cenił Gucia. Ja uważam Łomnickiego za aktora plebejskiego - bez wartościowania, a Gucia - za aktora wywodzącego się z tradycji inteligencji. Nigdy nie reżyserowałem Holoubka. Brakowało mi takiego aktora. Gdybym miał ten klawisz, zrobiłbym Hamleta.

Łomnicki i Holoubek nigdy nie zagrali razem na scenie.

- Sześć razy proponowałem Łomnickiemu współpracę w Dramatycznym - opowiada Holoubek. - Nie mówiłem: "Przyjdź Tadziu, zagrasz Leara". Mówiłem: "Masz cały teatr do dyspozycji, rób, co chcesz". Nigdy się na to nie zgodził. On cierpiał na poczucie braku popularności. Wiedział, że jest nierozpoznawalny na ulicy, obarczał mnie złośliwościami z powodu tego, że moja osoba była dosyć popularna.

Inne wspomnienie zachował Jerzy Koenig: - Holoubek powiedział nam: "Łomnicki chce do nas przyjść. Ale ja się nie godzę, on do nas nie pasuje, on rozwali ten teatr od środka. Powie - Gucio, ty jesteś wielki, ja jestem wielki; ty zagrasz swoje wielkie role, ja swoje... A my w naszym teatrze nie możemy w ten sposób myśleć". Holoubek nie bał się konfrontacji, ale uważał, że w teatrze zespół jest bezcenny. Wtedy z jego decyzją się nie zgadzałem, dziś sądzę, że miał rację.

- Łomnicki doskonale wiedział, że ja nie jestem facetem, który chce wszystko grać - opowiada Holoubek. - Wiedział, że usuwam się i wypuszczam ten teatr przed siebie, a nie ciągnę za sobą. Nie mógł się obawiać, że będę stanowić dla niego konkurencję artystyczną. Ja wiem, co nim powodowało. Mieliśmy kiedyś ze sobą gwałtowny spór o naturę aktorstwa. Namawiałem go, by przestał popisywać się w rolach z drugorzędnej literatury, wychwalać Geneta, Becketta i - pożal się Boże - naszych dramatopisarzy awangardowych. Żeby oddał się repertuarowi z najwyższej półki - klasycznemu. Doszło do kłótni.

Edward Krasiński: - Jest jakaś paralela społeczno-polityczna między nimi. W owym czasie obaj są na szczycie elity kulturalnej za wiedzą i poparciem władz. Łomnicki jako członek KC PZPR miał nad Holoubkiem polityczną przewagę, ale ostrość jego wypowiedzi o Holoubku świadczyła o tym, że mu z kolei jego notowań w kręgach elity zazdrościł. Był zazdrosny o przewagę medialną Holoubka. Pamiętam, jak trzepnął czymś o swoje wielkie biurko w gabinecie rektorskim i rzucił pod adresem Holoubka słowa niczym niezasłużone... Wzajemnie wymieniali o sobie drastyczne epitety, to świadczy o napięciu między nimi.

Spotkali się w Wilnie w 1988 roku na planie filmu Konwickiego "Lawa", opartego na Mickiewiczowskich "Dziadach". Poeta i ksiądz unicki w drobnym epizodzie w chacie, przy płonącym piecu. Nie na zasadzie zderzenia dwóch bogów, nie dla perfidnej kombinacji - zastrzega reżyser. Byli wobec siebie dżentelmenami.

Skąd tyle bólu i buntu?

Przed Sierpniem Dramatyczny wystawia "Operetkę" Gombrowicza w reżyserii Macieja Prusa. Po przedstawieniu Halina Mikołajska jest zdumiona, że cenzura dopuściła do premiery. Zapasiewicz wspomina, że Gombrowiczowski wywód o tym, by zdjąć z siebie kostium i wrócić do człowieczeństwa - choć nie był wcale polityczny - objawił wówczas nowe znaczenie.

Niespełna tydzień po podpisaniu Porozumień Gdańskich 5 września 1980 roku Holoubek wygłasza w Sejmie przemówienie. W imieniu swego środowiska składa "robotnikom polskim wyrazy głębokiej czci i podziwu za ich odwagę, (...) za przykład, jaki dali wszystkim innym". Skąd w narodzie tyle bólu i buntu? - pyta dramatycznie. Z utraty zaufania do rządzących. Propaganda ogłupiała naród. Wartości i ideały - patriotyzm, humanizm, socjalizm - sprowadzono do pustych haseł. Język propagandy był świadectwem pogardy dla narodu. Sfałszowano rzeczywistość. Wizyta Papieża wzmogła w narodzie tęsknotę za sprawiedliwością i prawdą i wywołała cud solidarności i siły. Zacznijmy budować ład.

Oklaski.

Tego dnia Erwin Axer odwiedził Holoubka z gratulacjami. Wspomina: - On wtedy zaryzykował skórę. Tym przemówieniem odkupił wszystkie błędy, jakie kiedykolwiek mógł popełnić w swej działalności społecznej. To był czyn dużej odwagi.

W dniu rejestracji "Solidarności" w listopadzie 1980 roku Halina Mikołajska występuje na uroczystym koncercie w Teatrze Wielkim, wita ją huragan braw. Wkrótce powie z goryczą, że zwisa ze sceny jak sztandar narodowy. Kazimierz Dejmek jest znowu papieżem środowiska. Zapisze się do Związku, ale tylko na kilka dni, bo nie spodoba mu się jego zajadłość i klerykalizacja. Już niedługo solidarnościowi aktorzy poobrażają się na swego papieża. Na Woli halabardnicy i aktywiści związkowi wypędzają Łomnickiego z teatru.

Opowiada Jadwiga Jankowska-Cieślak: - U nas sytuacja była jasna, ponieważ Gustaw zawsze mówił, że w teatrze nie ma demokracji. Mimo to znaleźli się koledzy, którzy do tej pory niewiele zdziałali na scenie, i powiedzieli: "Koniec z Holoubkami, Zapasiewiczami, Fronczewskimi!". Teraz oni będą grali Hamletów. Zostali wyśmiani.

Przewodniczącym "Solidarności" w Dramatycznym był Zbigniew Zapasiewicz. Wspomina: - Pierwszym postulatem na zebraniu "Solidarności" było żądanie, by odebrać Gierkowi willę... Istotnie, w innych teatrach podniosła się fala niedoróbków, którzy chcieli na "Solidarności" skorzystać, u nas nie.

Bohdan Korzeniewski mówił, że spodziewał się w środowisku dyskusji o ważnych sprawach teatru, ale tylko sejmikowano w chaosie i egzaltacji i dokonywano rozrachunków.

Holoubek od jesieni 1980 roku działa w Komitecie Porozumiewawczym Stowarzyszeń Twórczych i Naukowych. W liście do premiera Komitet domaga się odwołania zapisów cenzuralnych, stosowanych wobec twórców niewygodnych dla władzy. Recytuje wiersze Miłosza tuż po przyznaniu poecie Nobla (do warszawskiego Domu Literatury aktor wchodzi tylnymi drzwiami, bo publiczność szturmuje frontowe). Kiedyś mówił Mikołajskiej, że petycje do władz nie mają sensu, teraz podpisuje oświadczenia i apele.

Edward Krasiński: - Ta przewrotka aktorów na drugą stronę - w stalle kościelne i kruchty - była zbyt gwałtowna. Dejmek miał rację, gdy mówił o niezręczności tej sytuacji.

W kwietniu 1981 roku Sejm debatuje nad sytuacją w kraju, mówi się o radykalizacji nastrojów społecznych. Głos zabiera Holoubek: strona rządowa rysuje demoniczny obraz "Solidarności" - bezwzględnego, nienasyconego potwora... Lecz to władza ponosi odpowiedzialność za doprowadzenie państwa do skraju katastrofy, stwierdza. "Naród, niebrany pod uwagę jako partner (...), podlegał całkowicie bezwiednej, często tragicznej manipulacji. (...) Paliło się budynki użyteczności publicznej, wymyślało się Żydów i studentów jako sprawców domniemanych zagrożeń, a nade wszystko zabijało się bez sądu i biło się ludzi. (...) W tej sytuacji nie można się dziwić, że teraz (...) każde niedotrzymanie słowa, każda dezinformacja budzą wzmożoną reakcję tych, którzy byli oszukiwani...". Aktor apeluje do władzy o praworządność, a do "Solidarności" - o zaniechanie strajków i kredyt zaufania dla rządu generała Jaruzelskiego.

Nadzwyczajny zjazd SPATiF-ZASP w kwietniu 1981 roku trzy pierwsze uchwały poświęca swemu prezesowi, który ustępuje z funkcji. Są wyrazem wdzięczności środowiska dla Holoubka za jego wrześniowe wystąpienie sejmowe, podkreśla Korzeniewski. "To było bardzo ważne dla aktorów, że ich wybitny kolega (...) powiedział publicznie o »cudzie solidarności«. To ich wszystkich ogromnie wyniosło. (...) Nawet ci, co widzieli przedtem Holoubka po stronie establishmentu, co mu zaglądali do kieszeni - czy nie ma w niej kopertówek telewizyjnych - oklaskiwali uchwały ZASP-u".

Titanic

"Pieszo" Sławomira Mrożka w reżyserii Jerzego Jarockiego (premiera w maju 1981 roku) to groteskowy i tragiczny portret Polski czasów wojny i rodzącego się komunizmu. W grupie wędrujących postaci jest intelektualista Superiusz - Holoubek, w garniturze, palcie z futrzanym kołnierzem, z laską i walizką - a pod stopami błoto. Samolociki z czerwonymi gwiazdami pikują nad sceną, ciągnąc za sobą czerwone wstążeczki - to "wyzwoliciele". Superiusz ucieka przed nimi w śmierć.

Grają zwykle przy pełnej widowni, ale któregoś wieczoru - dla dwunastu widzów. Władza chce pokazać, że teatr jest martwy - ktoś wykupił bilety, ale ich nie rozdał.

Innego wieczoru grupa żołnierzy ostentacyjnie opuszcza salę. We wrześniu "Żołnierz Wolności" zamieszcza list pod złowróżbnym tytułem: "Dla kogo i po co ta »sztuka« w pańskim teatrze, dyr. G. Holoubek?". Czytamy: "O brak wiedzy i rozwagi politycznej dyrektora G. Holoubka - posła na Sejm PRL - posądzać nie można. Odczucie po obejrzeniu spektaklu jest jednoznaczne. Chodzi o opluwanie narodu polskiego i, jak pokazało życie, wiernego sojusznika - Związku Radzieckiego. (...) Od dawna wiadomo, że autor spektaklu Sławomir Mrożek cierpi na obsesję ukazywania w swych utworach społeczeństwa polskiego jako zbiorowiska prymitywnych głupców i antysemitów, przypomina sobie rok 1968. Jest to prywatna sprawa jego i sterujących nim mocodawców syjonistycznych. Ale zdziwienie budzi fakt, że realizatorzy spektaklu cierpią również na to samo, choć w odróżnieniu od Mrożka żyją i uprawiają swoją »sztukę« na koszt i w imieniu narodu polskiego".

Tego lata obraduje w Warszawie zjazd skrajnie nacjonalistycznego Zjednoczenia Patriotycznego "Grunwald". Dyrektora Dramatycznego nazywają tam cwaniakiem i podżegaczem.

Do teatru na sztukę "Pieszo" przyjeżdża Lech Wałęsa, jeszcze przed spektaklem publiczność wita go owacją. Po przedstawieniu Wałęsa wskakuje na scenę, ślizga się w błocie, ściska ręce aktorom, całuje Holoubka, podnosi palce w znaku zwycięstwa, na widowni szał. Zespół mówi potem: - Guciu, to już koniec teatru.

- Czuliśmy się, jak na "mini-Titanicu" - opowiada Gustaw Holoubek. - Byliśmy świadomi, że zostaniemy rozbici. Graliśmy w atmosferze pożegnań i schyłku.

Po każdym przedstawieniu ludzie kładą na proscenium biało-czerwone wiązanki, klaszczą na stojąco, płaczą. Minister kultury Kazimierz Żygulski nazwał Dramatyczny siedliskiem reakcji.

O dziesiątej 13 grudnia Holoubek miał wygłosić przemówienie na Kongresie Kultury Polskiej. Dziewięć stron subtelnej polemiki z polskim romantyzmem; dyskretną krytykę polskiej megalomanii, gorzką refleksję o polskiej niemożności urzeczywistnienia ideałów.

Mord w katedrze

Pismo Gustawa Holoubka do marszałka Sejmu z 8 lutego 1982 roku: "W związku z (...) pozbawieniem internowanych możliwości obrony, mnie zaś, jako posła, możliwości skutecznego upominania się o ich prawa (...) nie widzę możliwości dalszego pełnienia funkcji (...). Składam mój mandat poselski".

Dwa tygodnie wcześniej odbyło się w Sejmie głosowanie nad zatwierdzeniem stanu wojennego. Jeden poseł, Romuald Bukowski, zagłosował przeciwko. - Mnie nie było tego dnia w Sejmie - mówi Holoubek.

Jerzy Koenig: - Środowisko miało do niego żal, że nie wziął udziału w głosowaniu i nie zagłosował przeciw. To jest problem trudny do rozstrzygnięcia... Oczywiście byłoby szlachetnie i jednoznacznie, gdyby obłożył się dynamitem i wysadził w powietrze.

- Jakby to powiedzieć... Jest Gustaw i jest Gucio - mówi Joanna Szczepkowska. - Gustawa trzeba słuchać. Na Gucia trzeba uważać. W jego życiu są akty wielkie i akty pewnej niefrasobliwości.

Holoubek: - Mam nadzieję, że się nie sprzeniewierzyłem nikomu, będąc posłem... W końcu musiałem sobie postawić pytanie: "Czy ty jesteś politykiem, czy jesteś artystą? Bezsilnym wobec tego, co z wami wyprawiają... Więc wybierz". I wybrałem.

Wzywa go sekretarz partii w komitecie wojewódzkim. - Otrzymywał pan przywileje od Polski Ludowej, a teraz pan ją zdradza?

- Te przywileje to talon na samochód marki Łada. Gdybym żył w demokratycznym kraju, miałbym parę willi na Lazurowym Wybrzeżu.

Jerzy Timoszewicz: - Ustąpił z Sejmu w ostatniej chwili. Jako działacz - także jako prezes ZASP-u - to nie jest bohater moich snów, jako aktor - tak.

Po otwarciu teatrów zespół Dramatycznego wystawia w marcu 1982 roku "Mord w katedrze" Eliota w reżyserii Jarockiego. Przedstawienie odbywa się w katedrze na Starym Mieście. Holoubek gra biskupa Tomasza Becketta.

Opowiada Andrzej Łapicki: - Z drużyną rycerzy łomotaliśmy w drzwi katedry mieczami, a stojący na ulicy zomowcy krzyczeli: "Co się tam dzieje?!". Mordowałem Holoubka i wygłaszałem przemówienie, że wprowadzamy teraz twarde prawo, rozejdźcie się do domów i słuchajcie zarządzeń władzy. Te cytaty z Eliota były jakby przeniesione z rozporządzenia o stanie wojennym, ludzie to wspaniale odbierali.

Po sześciu spektaklach przedstawienie zdjęto.

"Wiadomo było - opowiadał Korzeniewski - że władze chcą zabrać ten teatr Holoubkowi, żeby go ukarać. (...) Aby jednak zachować pozory, wymyślono Teatr Rzeczypospolitej, który miał (...) przejąć Teatr Dramatyczny". Nad wejściem, obok neonu Dramatycznego, pojawił się drugi neon.

Dymisję z 3 stycznia 1983 roku Żygulski wręczył Holoubkowi na stojąco. Wraz z nim odeszli z zespołu Zapasiewicz, Fronczewski, Łapicki, Zawadzka i Halina Łabonarska. Bileterki płakały. Nowym dyrektorem został Jan Paweł Gawlik. Dawna publiczność zbojkotowała Dramatyczny. Zwożono autobusami młodzież, która piła wódkę w antraktach. Zdarzyło się na "Weselu Figara", że wymiotowała z balkonów. Teatr się rozlatywał.

- Było to jedno z większych morderstw dokonanych na teatrze - wspomina Maciej Prus. - Wiele osób nie mogło się pozbierać po odejściu Holoubka. Niektórzy przestali być aktorami. Ja zmieniałem dyrekcje i nie znalazłem miejsca dla siebie. Zrujnowano nie tylko teatr, lecz także życie paru ludzi.

- Może nawet dobrze, że Gustawowi zabrano wtedy Dramatyczny... - zastanawia się Tadeusz Konwicki. - Bo teatr był u szczytu, nie zdążył się zbanalizować bulwarowym repertuarem, zniknął i zostawił po sobie wspaniałą legendę.

W palenisku już nie buzuje

- To był bardzo trudny moment dla Gustawa - zejście z pozycji lidera do pozycji szeregowego - opowiada Jan Englert, w latach 80. aktor Polskiego pod dyrekcją Dejmka. - Nie bardzo chciał grać. Nie było w nim imperatywu do działania artystycznego. Wziął udział w wielkich historycznych wydarzeniach i potem samo granie musiało mu się wydawać miałkie. Był też chyba zawiedziony, że - wraz z upływem czasu - miłość społeczeństwa do teatru i aktorów tak szybko wygasła. Społeczeństwo się zmęczyło, teatr stracił na znaczeniu, wszedł w jałowy bieg. Można było społeczeństwu albo śpiewać, albo je rozśmieszać, nie można było z nim rozmawiać na najwyższych poziomach. Sądzę, że to było przyczyną zmęczenia Holoubka. Miałem do niego wtedy pretensje, że w jego palenisku już nie buzuje... Po 1989 roku wraz z kilkoma kolegami znów wszedł do polityki. Dla dobra Polski, ale - wydaje mi się - również dlatego, żeby przestać mówić tylko cudzymi słowami, jak to się dzieje na scenie, i zacząć wreszcie mówić własnymi... Była to ich największa porażka. Nie przypuszczali, że właśnie tam, w Sejmie i Senacie Rzeczypospolitej, kompletnie nikt nie będzie ich słuchał.

Holoubek i Szczepkowski zostali senatorami, Łapicki - posłem w pierwszej kadencji parlamentu. Po latach Holoubek przyznał, że ich skuteczność była nikła; mogli albo domagać się dla środowiska dawnych przywilejów, więc w gruncie rzeczy upierać się przy komunizmie, albo poddać się dyktatowi ekonomii, która spycha sprawy kultury na daleki plan.

W 1992 roku Tadeusz Konwicki cierpko mówił o zaangażowaniu przyjaciela w politykę: "(...) to go w jakiś sposób pospolituje, (...) odczarowuje. Taki aktor, tej rangi, tej klasy i tej tajemnicy artystycznej, powinien się odzywać od wielkiego dzwonu (...). Nieustanne uczestnictwo w życiu potocznym (...) mnie osobiście, jako jego przyjaciela, boli. (...) Ja bym wolał, żeby Holoubek mniej się rozpraszał, żeby mniej się pokazywał, żeby ten zasób swojej siły rezerwował na te najważniejsze przedstawienia".

Po premierze "Króla Edypa" w marcu tego roku Holoubek wygłosił w Ateneum przemówienie, które goście odebrali jako krzyk protestu i credo, i testament artysty.

Nie udało nam się przerobić rewolucji na praworządność - mówił. Zamieniliśmy bezsens poprzedniego ustroju na popis pospolitości, na psychiczną szarość, brak elit i autorytetów. Kultura zeszła poza sferę zainteresowań rządzących. Telewizja traktuje swych odbiorców jak kretynów. Pojedynczy człowiek nie jest wartością zasadniczą. Potrzeba odnowy, przywrócenia kulturze - i człowiekowi - należnego im miejsca. Potrzeba humanizacji. Takiego wychowania człowieka, by drugi człowiek był dla niego obiektem najwyższego szacunku.

- Ja nie czuję obrzydzenia do świata, nie potępiam wszystkiego w czambuł - mówi. - Ubolewam tylko nad oddalaniem się ludzi od autentycznych wartości. Ale znajduję również w rzeczywistości pozytywne zjawiska. Obserwuję kolegów mojego syna. Odrzucają instynktownie wszelkie chamstwo, są kompetentni, nie sprzeniewierzają się wartościom. Wierzę w ich pokolenie.

Kulki naftaliny

Ateneum. Tu dostał pierwszy angaż w Warszawie. Tu trafił po "Dziadach". Tu przyszedł, gdy z Polskiego wyrzucił go Dejmek. Kiedy po zmarłym Januszu Warmińskim obejmował w 1997 roku dyrekcję, wyraził nadzieję, że ta scena stanie się dawnym Teatrem Dramatycznym.

Okryty zielonym suknem stolik do kości stoi przy wejściu na scenę, w bezpiecznej odległości, żeby widzowie nie słyszeli licytacji.

Dyrektor uważa, że recenzenci demolują jego teatr. Joanna Szczepkowska: - Przez niezbyt mądre recenzje młodsze pokolenie może postrzegać Gustawa jako kogoś, kto myśli "po dawnemu". Tymczasem on ma prawdziwie współczesny umysł i jego aktorstwo jest naprawdę współczesne. Niedawno odbyło się w Akademii Teatralnej sympozjum na temat słowa. Żeby udokumentować swój pogląd, Gustaw zaczął mówić Wielką Improwizację. Można powiedzieć, że odwrotnie niż w 1968 roku. Zaskakująco kameralnie, jakby rozmawiał z kolegą przy kartach. Zapadła cisza. Studentów zatkało.

Prof. Anna Kuligowska-Korzeniewska: - Jako dyrektor Holoubek zgromadził grono dobrych reżyserów, którzy stanowili o ambicjach artystycznych tego teatru. Nie odrzucał propozycji, które mogły uchodzić za prowokacyjne czy nowatorskie. Jednak teatr stracił na świeżości repertuarowej, na dynamizmie artystycznym. Trzyma się repertuaru, który dogadza mieszczańskiej publiczności. Nadal trudno się do Ateneum dostać. O sile tego teatru stanowią gwiazdy tej sceny. To jest scena tradycyjna i staroświecka, ale należy uszanować gust i smak artystyczny Holoubka. Oby tylko ta jego demonstracja staroświecczyzny, która jest też przecież pewną grą intelektualną, nie spowodowała martwoty teatru.

Maciej Prus: - Gdyby recenzenci patrzyli tylko na stronę zawodową aktorów, to nie powinni walić w ten teatr, bo jest on ostoją rzemiosła. Aktorzy świetnie artykułują, już wszystko umieją, brakuje im tylko jakiegoś błysku... Żeby ktoś im dał ognia... Może należałoby tam wpuścić powietrze, jak to robił Warmiński, gdy czuł, że teatr kostnieje. Wprowadzał wtedy młodych reżyserów.

Piotr Fronczewski, Edyp w ostatniej premierze: - Może rzeczywiście jest tu pewna patyna, może nie sprzątnięto wszystkich kulek naftaliny... Gustaw jest konserwatystą i nie będzie tu robił generalnego odkurzania. Albo to komuś odpowiada, albo nie.

- Recenzje są czasem przesadnie napastliwe - uważa prof. Edward Krasiński. - Jednak Ateneum - zawsze jeden z pierwszych teatrów stolicy - przestał nim być. To chyba kwestia zmęczenia Holoubka - to samo zauważało się u Dejmka w Polskim. Zmęczenia pracą i życiem.

Opadły czarodziejskie stroje

Rok 1993: "(...) Człowiek miewa chwile zwątpienia w sens naszej egzystencji. (...) Zaczynam odczuwać zwykły, prosty lęk, że to wszystko się kiedyś skończy. Jakże chciałoby się być nieśmiertelnym".

Rok 1997: "Ogarniają mnie lęki przed pewnymi symptomami odchodzenia".

Grał Prospera w "Burzy" Szekspira w Ateneum w 1991 roku. W finale, na wyciemnionej scenie, Prospero mówi wprost do publiczności: "Opadły czarodziejskie stroje. O własnych siłach tylko stoję, a te są nikłe".

Kwiecień 2004, po powrocie ze szpitala: - Lęk mnie nie opuszcza. Jestem w trakcie walki o następny etap mojego życia. Jeżeli to w ogóle jeszcze będzie możliwe... Jaki jest sposób na lęk? Praca. Tylko praca. Gdy w domu, pod nieobecność żony, ogarnia mnie przygnębienie, uciekam do teatru. To jest mój azyl, teatr daje mi poczucie, że jeszcze mogę się na coś przydać...

Jerzy Jarocki powiedział o nim, że ma moc rozszerzania pojemności granych przez siebie postaci. Zaopatruje tych przegranych herosów - Konrada, Leara, Superiusza - nie tylko w samoświadomość klęski, lecz także w wolę dalszej gry. Na przekór okolicznościom. To nie jest jedynie aktorska metoda, twierdzi Jarocki, ale osobista postawa filozoficzna Holoubka.

Estetyczni chuligani

Trzeci stolik od wejścia, przy ladzie z ciastkami. Tadeusz Konwicki w zielonej kurtce z demobilu. Andrzej Łapicki w tweedowej marynarce. Gustaw Holoubek w jasnej wiatrówce. Pochyleni nad marmurowym stolikiem w kawiarni Bliklego. Chudzi. Osobni. Nie pasują. Lecz ich statyczność i obcość pośród zgiełku ulicy Nowy Świat wzbudzają czułość. Jak kartka klasycznej powieści, zaplątana pomiędzy strony efekciarskiej i tandetnej prozy współczesnej.

Andrzej Łapicki: - W tym trio każdy gra swoją melodię. Ja uważam to za normalne, że odchodzę z tego świata. Staram się zachować starczą pogodę i tolerancję wobec otoczenia. Gucio się buntuje. Jest bardziej aktywny, jeszcze chce brać w tym wszystkim udział... To znajduje odbicie w naszych sposobach rozmowy. Ja jestem spokojny, on się czasem podnieca. Najbardziej zgorzkniały i zgryźliwy jest Tadzio. Przeżyliśmy dużo razem, ale to nie znaczy, że jesteśmy dla siebie mili. Nie ma dnia, żebyśmy się nie spięli. Ciągle się obrażamy i przepraszamy.

Temu pokoleniu towarzyszył pośpiech - pisał Holoubek w swoich wspomnieniach. "Musieliśmy uciekać przed lawiną głazów, które zasypywały za nami drogę powrotu, ciągle do przodu, bez możliwości oglądania się za siebie".

Konwicki: - Chcieliśmy we wszystkim wziąć udział... Życie było pełne błędów. A jednak w latach PRL żyło się w pewnym wyżu moralnym. Ciągle trzeba było podejmować jakieś ważne moralnie decyzje. Teraz rozterką jest, czy ukraść 80, czy 100 milionów. Nasze rozterki były o parę pięter wyżej. Jak się zachować... podpisać protest czy uciec przez okno... Chodziło wtedy o sprawy, które człowieka mimo woli podnosiły, prostowały. I nie mieliśmy takich apetytów. Nikt się nie rzucał do budowania willi.

W 1964 roku Konwicki poprosił Stanisława Dygata, by poznał go z Holoubkiem. Zrobił z nim cztery filmy. Przyznaje, że "Lawę" nakręcił ze względu na przyjaciela - żeby utrwalić jego Wielką Improwizację.

Opowiada: - Strasznie mnie parło, żeby z Guciem współpracować, wejść z nim w kontakt psychiczny i duchowy. Ja się go bałem na początku. Był ostry i groźny przez niezwykłą wyrazistość swojej sztuki. W nim się czuje do dziś jakąś przewagę. Widziałem na planie, jak klasycy przy nim tracili swoją aktorską osobowość. On peszy niechcąco.

Przez lata zasiadali razem w południe w kawiarni Czytelnika; byli - jak mówi pisarz - rodzajem instalacji literacko-humorystycznej, motorem dwucylindrowym... Nie omawiali spraw narodu ani losów sztuki, nie udawali kapłanów - zastrzega. - Gucio lęka się pozy artystycznej. Robi wszystko, żeby zbanalizować swój byt. Interesuje się sportem. Lubi posiedzieć, pożartować... Żyliśmy! Gadaliśmy o sporcie, piliśmy, rwaliśmy panienki. Przypominaliśmy takich... w miarę estetycznych chuliganów.

Łapicki: - Wstydzimy się "głęboko" rozmawiać, "głębokie" refleksje są na wynos.

Konwicki: - Mamy pewną kindersztubę. Pewne obyczaje i wzorce, pryncypia pokoleniowe, które nami sterowały. Lubiliśmy angielską literaturę. Styl powściągliwy, dżentelmeński. Ton pozbawiony histerii... W Guciu można się tylko domyślać pewnych dramatycznych procesów wewnętrznych, ale on z tego nigdy nie robił ostentacji. Gucia mentalność jest mi potrzebna. A jemu - ta moja neurastenia, ruchliwość umysłowa, niepokój - widocznie też są potrzebne jako surowiec do jego procesów wewnętrznych.

Holoubek: - Konwicki mną powoduje. Nie ma takiej sytuacji, w której bym nie musiał go posłuchać. Siadam przy stoliku u Bliklego - "nie tu siadaj, ale tu". Przesiadam się. "Jak ty trzymasz popielniczkę. Przysuń do siebie. Odsuń od siebie". Bez przerwy jestem przez niego pouczany, na co daję mu przyzwolenie. Uważam to za dziwactwo, które nie ma nic wspólnego z istotą naszych stosunków. Bo ten sam Konwicki, który się ze mnie śmieje - gdy leżałem w szpitalu po poważnej operacji przychodził codziennie... On, który z domu się nie rusza, nikogo nie odwiedza już od wielu lat... Stawał przy moim łóżku bez słowa, po pięciu minutach wychodził. My nie musimy informować się o czymkolwiek. Mamy identyczny stosunek do wielu faktów.

Zwalniają stolik za dziesięć dwunasta.

Kapryśna, ryzykowna, gorzka

Dlaczego swą książkę wspomnieniową Holoubek kończy tam, gdzie zaczął się w jego życiu teatr? Precyzyjnie opisuje kształt i fakturę przedmiotów dzieciństwa, zapach matki, urodę ojca i ten moment po przebudzeniu, gdy wydało mu się, że posiadł świat. I w chwili, w której jako młodzieniec przekracza próg szkoły aktorskiej, stawia kropkę.

Bo teatr nie jest wszystkim, nie jest końcem świata - wyjaśnia. Jest pasjonującą przygodą - kapryśną, ryzykowną i gorzką. Lecz nie warto porzucać dla niej prawdziwego życia. Tylko życie jest ważne.

 

 

MAGDALENA GROCHOWSKA

Korzystałam z książek: Gustaw Holoubek "Wspomnienia z niepamięci", Maria Czanerle "Holoubek. Notatki o aktorze myślącym", Joanna Godlewska "Najnowsza historia teatru polskiego", Małgorzata Szejnert "Sława i infamia. Rozmowa z Bohdanem Korzeniewskim", Zbigniew Zapasiewicz "Zapasowe maski", Zbigniew Raszewski "Raptularz", "Gustaw Holoubek" pod red. Ewy Natorskiej