NEWSWEEK POLSKA - 19.09.2010

 

 

ANDRZEJ KRAJEWSKI

TO ZA PIŁSUDSKIEGO!

 

 

ATRAKCJE, JAKIE 80 LAT TEMU ZAFUNDOWAŁ PRZYWÓDCOM OPOZYCJI SZEF TWIERDZY BRZESKIEJ, SPRAWIŁY, ŻE NA ZAWSZE STRACILI CHĘĆ DO WALKI Z SANACJĄ.

 

Natarczywy dzwonek do drzwi zbudził posła PPS Adama Pragiera o trzeciej w nocy 10 września 1930 r. Gdy wyszedł do przedpokoju, usłyszał głos dozorcy domu proszącego, aby otworzył. Zaniepokojony uchylił drzwi. "Obok Józefa [dozorcy - red.] stał komisarz policji, policjant i żandarm z karabinem" - zapisał we wspomnieniach. Płotka, że Piłsudski każe uwięzić przywódców opozycji, krążyła od kilku dni i dawny legionista Adam Pragier nie był specjalnie zdziwiony nocną wizytą. Zażądał jedynie okazania nakazu aresztowania. TU czekała go pierwsza niespodzianka. Dokumentu nie podpisał sędzia ani nikt z resortu sprawiedliwości, lecz minister spraw wewnętrznych gen. Felicjan Sławoj-Składkowski. Drugą bardziej przykrą niespodzianką okazał się czekający przed domem samochód z zasłonkami w oknach. Więzień pojechał nim wprost do Brześcia, gdzie czekał na gości jego dawny kolega z Legionów płk Wacław Kostek-Biernacki.

Socjaliści, ludowcy i partie centrowe stworzyli w 1929 r. polityczny sojusz, nazwany Centrolewem, by rzucić wyzwanie sanacji. Czas im sprzyjał, bo światowy kryzys ekonomiczny bardzo dotknął Polskę i ludzie już nie odnosili się z taką atencją do Marszałka (ten jednak zdobytej władzy oddawać nie zamierzał). Kiedy więc w czerwcu 1930 roku w Krakowie na Kongresie Obrony Prawa i Wolności Ludu przywódcy Centrolewu ogłosili, że ich celem jest walka z dyktaturą Józefa Piłsudskiego, postanowił działać. Początkowo zamierzał nakazać aresztowanie ok. 200 najaktywniejszych uczestników Kongresu, ale minister sprawiedliwości Stanisław Car długo wzbraniał się przed tak rażącym łamaniem prawa. Opór stawili też sędziowie i prokuratorzy. W końcu Piłsudski polecił szefowi MSW Sławojowi-Składkowskiemu przygotować w twierdzy brzeskiej cele - na początek dla 19 osób, które sam wskaże. W większości byli to jego dawni towarzysze z PPS, kilku działaczy Ukraińskiego Zjednoczenia Na-rodowo-Demokratycznego (UNDO) oraz przywódcy ruchu ludowego, ze szczególnie przezeń nielubianym Wincentym Witosem na czele. Marszałek wezwał też do Warszawy z Przemyśla dowódcę 38. pułku piechoty płk. Wacława Kostia-Biernackiego, by powierzyć mu zajęcie się w niedalekiej przyszłości uwięzionymi posłami.

- Piłsudski wybrał Biernackiego, bo ten zawsze wykonywał jego polecenia bez mrugnięcia okiem - wyjaśnia historyk dr Piotr Ci-choracki, autor biografii Kostka "Droga ku anatemie". - Kiedy zachodziła potrzeba, był bezwzględny, a zarazem ślepo lojalny wobec Marszałka. Wszelką odpowiedzialność za popełnione czyny brał na siebie.

Dla opozycji stało się jasne, że coś wisi w powietrzu, gdy 25 sierpnia 1930 r. powstał nowy rząd, a stanowisko premiera objął Marszałek. Pięć dni później prezydent Mościcki rozwiązał Sejm oraz Senat i parlamentarzystów przestał chronić immunitet. Przed wyborami zaplanowanymi na 16 listopada partie tworzące Centrolew przystąpiły do rozmów o wspólnym bloku. Porozumienie podpisano 9 września. Po jego zawarciu przywódca PSL Piast, były trzykrotny premier Wincenty Witos postanowił wrócić do domu.

"Kiedy wyszedłem, zmierzając do pociągu idącego na Kraków, zatrzymał mnie na podwórzu sejmowym poseł Barlicki, zaznaczając, że ma bardzo ważne wiadomości - zapisał we wspomnieniach. - W tej chwili ukończył konferencję z jednym z ludzi stojących bardzo blisko rządu, który mu powiedział w wielkiej tajemnicy, że jeszcze tej nocy nastąpią liczne aresztowania. Nazwisk mających być aresztowanymi nie może podać, ale pamięta, że i ja na tej liście jestem umieszczony. Wobec powodzi krążących pogłosek niewiele do tych wiadomości przywiązywałem wagi" - pisał Witos. Tymczasem już rankiem siedział w samochodzie jadącym do Brześcia.

W pierwszym raporcie wysłanym 10 września przez Kostka-Biernackiego z twierdzy do rąk własnych Piłsudskiego donosił on: "Aresztanci zachowują się zupełnie spokojnie, wydają się bardzo przygnębieni. Słabo usiłował być nieposłusznym i okazywał pewną arogancję Bagiński, za co będzie ukarany. Dębski w czasie transportu wybił szybę w aucie, za co pójdzie do ciemnicy na jedną dobę. Baćmaga, również w czasie drogi, krzyknął, że wiozą »posła Baćmagę«, będzie też ukarany".

Najbardziej koszmarną podróż miał Herman Lieberman, poseł PPS z Przemyśla, który kilka lat wcześniej na forum Sejmu bronił Biernackiego, gdy endecy usiłowali usunąć go z wojska. "Lieberman ma mocno obity zadek, sprawa świeża, lecz sprzed więzienia" - informował Kostek. "W ogóle trzyma się dobrze, posłuszny i spokojny, niczym nie zdradza, że musi bardzo fizycznie cierpieć" - dodawał. Skatowany poseł opowiedział potem w celi Wincentemu Witosowi, że eskortujący go oficerowie i policjanci urządzili sobie przerwę w podróży w lesie pod Białą Podlaską. "Zdarli ze mnie ubranie, rzucili twarzą na ziemię, okręcili mi głowę płaszczem, starali się kark mi skręcić, następnie rzucili się na mnie z kolanami i butami, bijąc mnie wprost w niesłychany sposób. Słyszałem, jak komisarz kazał poszukiwać nerek i bić po nich, jak przy uderzeniach krzyczano: »To za Piłsudskiego! To za Czechowicza!«". Lieberman oberwał za udział w postawieniu rok wcześniej przed Trybunałem Stanu ministra skarbu Gabriela Czechowicza, ponieważ ten niezgodnie z prawem wydał nadwyżkę budżetową.

Na co dzień w twierdzy więźniami zajmowało się pięciu oficerów w stopniu majora, dwóch kapitanów, pięciu szeregowców i jeden sierżant. W tym kameralnym gronie stworzyli aresztowanym udaną miniaturkę piekła. Acz bardzo zimnego. W celach panował bowiem przeraźliwy chłód, a Kostek nie zgodził się, by wydać osadzonym ciepłe ubrania. "Toteż przez całe dnie i noce dzwoniliśmy zębami, gdyż za całe okrycie służył wytarty, stary i brudny koc" - wspominał Witos. Również ukrycie się pod nimi nie należało do przyjemności. "Prześcieradła wyglądały jak posypane makiem, tyle że ten mak podskakiwał" - opisywał Adam Pragier swój pierwszy kontakt z pchłami. Zimno i insekty stale towarzyszyły więźniom, lecz to nie one okazały się najgorsze.

Pobudkę 11 września Witos zapamiętał do końca życia. "Wśród niesłychanych wrzasków i wymyślań obecny wciąż oficer kazał mi wynieść kubeł z odchodami, który tam stał nie wiadomo jak dawno - zapisał. - Zdębiałem. Sądząc, że to jakiś żart albo pomyłka, odsunąłem się dalej na bok. Chciał go zabrać Wisłocki [współwięzień - red.], ale mu nie pozwolono". Wobec groźby pobicia Witos skapitulował i wziął wiadro, oficerowie zaś nie ośmielili się go uderzyć. Ale ten wyjątek czyniono jedynie dla byłego premiera.

Ciosy pięścią i kopniaki w tyłek były codziennym sposobem komunikowania się strażników z osadzonymi. Od razu wprowadzono także inne kary cielesne. Oficerowie co jakiś czas urządzali kolejnym politykom nocne pobudki, by kopniakami zagnać ich do piwnicy, gdzie największych szczęściarzy czekała rewizja osobista. Pechowców, takich jak np. prezesa Narodowej Partii Robotniczej Karola Popiela, po rozebraniu do naga rzucano na stołek, plecy okładano mokrym ręcznikiem, po czym tłuczono metalowym prętem, dopóki ofiara nie straciła przytomności. Podobnie zmasakrowano jedynego uwięzionego w Brześciu endeka, byłego wojewodę wołyńskiego Aleksandra Dębskiego. Szczególnie często maltretowano Kazimierza Bagińskiego z PSL Wyzwolenie. Pamiętano bowiem, że współorganizował z Piłsudskim związki strzeleckie w Galicji, a pod koniec lat 20. ośmielał się krytykować Marszałka, co uznano za zdradę.

Pewnej nocy do celi Witosa wrzucono zakrwawionego działacza UNDO Włodzimierza Celewicza. "Proszę pana, ja jestem taki pokorny, staram się każde życzenie odgadywać, a oni mnie mimo to tak strasznie katują, znieważają i poniewierają, cóż by dopiero było, gdybym się zachował inaczej. Jeśli pan może, niech prosi za mną, bym został w tej celi, to może mnie przy panu bić nie będą" - błagał Witosa.

Po trzech dniach takich atrakcji Biernacki mógł z dumą donieść Marszałkowi: "Wszyscy aresztowani zachowują się posłusznie, jedyny, który zachowuje się butnie - Bagiński, obecnie jest zupełnie złamany karami i powierzchownie skruszony. Putek, według moich obserwacji, jest tak przestraszony, że chętnie sprzedałby siebie za zwolnienie". Oczywiście Kostek nie wspominał na piśmie, jakimi metodami osiągnął sukces, ale lubił się chwalić kolejnymi skruszonymi opozycjonistami. Pierwszy pękł już 15 września ludowiec Adolf Sawicki. Poprosił Kostka o rozmowę w cztery oczy i podczas niej zaklinał się, że nigdy nie chciał szkodzić Marszałkowi. "Zgłasza swój akces do BBWR [sanacyjny Bezpartyjny Blok Współpracy z Rządem - red.] i obiecuje pracować dla rządu" - informował Biernacki, dodając z pogardą: "Sawicki jest półinteligentem, chłopem, twarz ma bezczelną o podejrzanym wyrazie". Tego samego dnia wieczorem podobny akces zgłosił Józef Putek z PSL Wyzwolenie.

Po kilku dniach Kostek doszedł do wniosku, że fatalne warunki i maltretowanie fizyczne to zbyt mało, aby złamać wszystkich osadzonych. Tym bardziej że stale dowożono mu nowych więźniów. Zaczął więc ulepszać pracę ośrodka, wprowadzając surowy regulamin. Od pobudki o 5 rano do 21 wieczorem nie wolno było aresztowanym kłaść się na posłaniach ani spać na siedząco. Z celi o długości czterech kroków i szerokości trzech wypuszczano ich jedynie na półgodzinny spacer o godz. 14. Innymi szykanami były posiłki złożone jedynie z chleba i zupy oraz zakaz palenia tytoniu. Biernacki zadbał o całkowite odizolowanie więźniów od świata zewnętrznego. Nawet najbliżsi krewni nie mogli się z nimi spotkać, a paczki odsyłano na adres nadawcy. Poczucie beznadziejności u więźniów pogłębiał fakt, że Kostek zabronił udostępniania im jakichkolwiek książek oprócz broszurek o historii 156 wojskowych pułków armii II Rzeczypospolitej. Po licznych prośbach zezwolił jedynie na to, by za własne pieniądze aresztowani kupili szachy. A to dlatego, że była to ulubiona gra Marszałka.

Jednak więźniowie się nie nudzili, bo Kostek uwielbiał nieustannie płatać im specyficzne figle. "Szczotki do zamiatania, liche i wytarte, były tak urządzone, że zamiatający musiał się czołgać po ziemi lub łamać zupełnie we dwoje, co było rzeczą niezwykle męczącą" - wspominał Witos regularne czyszczenie toalet.

"Kiernik prosił usilnie o (...) zwolnienie go od czyszczenia klozetów. Oczywiście odmówiłem" - z satysfakcją opisywał w raporcie Biernacki.

"Bardzo niepokojące było, że czasami gasło światło i w ciemnościach słychać było dalej wymyślania, krzyki, jęki i strzały" - Adam Pragier relacjonował inny rodzaj figli Kostka. Jednak prawdziwym strzałem w dziesiątkę okazała się postawiona pewnego dnia na dziedzińcu twierdzy szubienica. "To dla nas - cóż my zrobimy?" - wykrzyknął na jej widok ogarnięty histerią Putek. "Nie mogłem go uspokoić, albowiem sam uważałem, że ta szubienica może być dla nas przeznaczona" - zapisał Pragier. Po kilku dniach szubienicę rozebrano.

Inny ciekawy pomysł Kostka to akcja higieniczna polegająca na cotygodniowym goleniu i strzyżeniu więźniów. "Operacja taka wyciskała nieraz łzy z oczu z powodu brzytwy, zdaje się nigdy nieostrzonej" - wspominał Wincenty Witos. Tymczasem Biernacki mógł radośnie donieść Marszałkowi: "Aresztowani są ostrzyżeni i ogoleni. Witos i Kohut odmłodnieli o 20 lat".

Maltretowani fizycznie i psychicznie politycy w chwilach spokoju oddawali się w celach szczerym rozmowom, Kostek-Biernacki zadbał zaś, aby je podsłuchiwać i sporządzać stenogramy. Słał je potem do Warszawy, żeby Piłsudski mógł poznać wszelkie słabe punkty wrogów. Lubił też donosić, że któryś źle się wyraził o Marszałku. Kiedy Barlicki powiedział do kolegi w celi: "Piłsudski nie jest mądry, ale bardzo sprytny. Wszystkie zwycięstwa w Legionach były dzięki Sosnkowskiemu, on te bitwy prowadził, a Piłsudski tylko laury zbierał" - stenogram natychmiast wysłano do Belwederu.

W tym czasie na lamach "Gazety Polskiej" w artykule "Plotka prawda o stosunkach więziennych w Brześciu" pisano, że zatrzymani politycy spędzają czas na spacerach, ciekawej lekturze i grze w szachy. Rozwścieczony tymi kłamstwami Biernacki napisał do Marszałka: "Nigdy nie zgodziłbym się na takie uspokajanie reszty niearesztowanych jeszcze suwerenów i innych". Jednak ku jego rozczarowaniu po wyborach, w których BBWR uzyskał oficjalnie 55 proc. głosów i bezwzględną większość w Sejmie, 23 listopada 1930 r. wszystkich polityków przeniesiono do więzień cywilnych. Stamtąd wyszli za kaucją, aby na wolności oczekiwać na zbiorowy proces. Co ciekawe, choć oskarżano ich o niepopełnione przestępstwa (w tym kryminalne), długo milczeli, w ogóle się nie bronili i trzymali w tajemnicy to, jak ich traktowano.

"Sądzono, żeśmy albo przyjęli na siebie jakieś zobowiązanie wobec naszyć prześladowców, albo postępujemy zgoi nie z ułożoną jakąś niezrozumiałą taktyką" - wspominał Witos. Jednak solidarne milczenie miało inną przyczynę. Były premier wyznał, że znając polskie społeczeństwo gardzące politykami, ale "czujące zawsze respekt przed okutą pięścią", bał się, iż szczera opowieść o życiu w twierdzy "może wywołać nie tylko wzruszenie ramion, ale nawet kpiny. A to przecież byłoby zbyt bolesne" - twierdził.

Żaden z więźniów po wyjściu na wolność nie potrafił już zdobyć się na zdecydowany opór wobec sanacji. Zgodnie z tym, co przewidział Piłsudski, w złamaniu karku opozycji Kostek-Biernacki okazał się diabelni skuteczny.

 

Dr Andrzej Krajewski jest historykiem i publicystą