Gazeta Wyborcza - 09.10.2012

 

Krzysztof Varga

Sikanie na znicze, czyli Wildstein wymiata

 

Faktycznie jako żywo Dostojewski, Conrad i Orwell w jednym.

 

Tak jak niedawno się odgrażałem, że przeczytam powieść "Ukryty" Bronisława Wildsteina, tak też uczyniłem. Skoro już gdzieniegdzie intronizowano Wildsteina na najważniejszego dziś polskiego pisarza, to trzeba się z tym pisarstwem skonfrontować, powinnością polskiego czytelnika jest wszak czytanie najważniejszych polskich i polskością zajmujących się pisarzy. Na ten przykład Żeromskiego nie da się czytać, a jednak czytać trzeba, bo to Żeromski, z pewną dozą przesady proponuję więc hasło: Wildstein nowym Żeromskim.

Osobą personalnie odpowiedzialną za tę moją lekturę jest Antoni Libera, jak wiadomo, naczelny spec od Becketta, który w ekstatycznym eseju w "Uważam Rze" powieść Wildsteina brawurowo porównał jednym machnięciem pióra do Dostojewskiego, Conrada, Koestlera, Orwella i Houellebecqa jednocześnie. Do Becketta nie porównał nie wiedzieć czemu, może już miejsca zabrakło, ale i tak zestaw jest oszałamiający. Pokażcie mi jakąś inną polską powieść, którą obok tych gigantów literatury stawiano. Naturalnie świętej pamięci Henryk Bereza też miał intensywną skłonność do ogłaszania co jakiś czas polskich Dostojewskich i polskich Kafków. Można powiedzieć, że Bereza seryjnie odkrywał geniuszy, którzy następnie znikali w odmętach niepamięci. Antoni Libera w pewnym sensie idzie tą samą drogą, ale powiedziałbym - jeszcze mocniej i zacieklej. Prawdą jest jednak, że w "Ukrytym" Wildstein wymiata po całości, dawno żeśmy tak odjechanej książki nie mieli.

Historia jest na pozór kryminalna, gdyż mamy tu trzy brutalne morderstwa, wszystko wskazuje na rozwydrzonego artystę, przedstawiciela sztuki krytycznej Ksawerego Starowina, syna wpływowego pisarza Krzysztofa Starowina; zarówno stary, jak i młody Starowin to raczej dość obmierzłe typy, z tym że jednak młody bardziej. Idzie z grubsza o to, że Starowinowie są nie do ruszenia, bo chroni ich układ, spisek jakiś medialno-ubecko-artystyczny, rzekłbym: melodia znana i ździebko już zgrana.

Rozkminić sprawę usiłuje porządny policjant Tatar, który z powodu swojej porządności miał przerąbane w milicji, a teraz ma przerąbane w policji, która chodzi na pasku różnych wpływowych sił i sprawę stara się zatuszować, tajemny układ macza w tym swoje palce, wiadoma sprawa. Mamy też polityka Przybysza, który wspomagany przez usłużnych piarowców błyskotliwą karierę parlamentarną zaczyna. Obleśny piarowiec Rosa, mistrz politycznej hochsztaplerki, który nawet z konia by posła na Sejm zrobił, po katastrofie smoleńskiej przechodzi jednak przemianę duchową i rozumie swoją podłość wcześniejszą, z ohydnym piarowskim procederem postanawia zerwać.

Swoją drogą jakąś straszliwą inwazję kryminałów mamy, każdy teraz kryminały pisze. Nawet jak nie są to kryminały, to i tak jako kryminały są sprzedawane. Dość już tego, powiadam, wzywam do opamiętania, hiperinflacja kryminalna zaczyna zżerać polską literaturę, trzeba by chyba wreszcie na wzór unijnych kwot mlecznych jakieś kwoty powieści kryminalnych wprowadzić, żeby tę powódź zatamować; od czasów powieści milicyjnych nie mieliśmy takiego potopu książek kryminalnych. Po prawdzie zresztą "Ukrytemu" w warstwie słusznej słuszności politycznej do powieści milicyjnej blisko. Literatura literaturą bowiem, a słuszność musi być po naszej słusznej stronie.

Jest jednak "Ukryty" przecież nie zwykłym kryminałem, jakich dziennie się ze sto w Polsce wydaje. To jest, rzekłbym, kryminał post-smoleński, nowy nurt w literaturze polskiej dynamicznie się rozwijający. Nie jest wykluczone, że ten nurt będzie wzbierał.

Rzecz ciekawa - najbardziej wnikliwą, acz miażdżącą ocenę "Ukrytego" sprokurował w sieci Marek Migalski, wszystkie słabości książki celnie wypunktował, postaci papierowymi nazwał, rzecz całą za produkcyjniak uznał, słusznie zresztą. W milicyjnych produkcyjniakach jako złych mieliśmy rewizjonistów, teraz w prozie narodowej mamy złych relatywistów, taka, rzekłbym, kosmetyczna zmiana nastąpiła, patent na powieść pozostał raczej niezmienny.

Intensywnym i dynamicznym wątkiem "Ukrytego" jest sprawa krzyża na Krakowskim Przedmieściu, ludzi pod krzyżem bogobojnie się modlących i rozwydrzonej młodzieży relatywistycznej, która w Przekąskach Zakąskach pije i szydzi z polskości. Szydzenie owo zresztą przez piarowców i układ rządzący, by nie rzec - reżimowy, oczywiście jest inspirowane, tak, w tym kraju nic przez przypadek się nie dzieje. Gorzej, relatywista Starowin junior wraz z redaktorem Mietkiem Pasikonikiem, naczelnym pisma "Praktyka Zaangażowana", w którym nieuchronnie Sławcia Sierakowskiego odnajdujemy ("Krytyce Politycznej" akurat książka Wildsteina powinna się podobać, bo zaangażowana), produkują prześmiewczą sztukę "Latający cyrk smoleński", gdzie z Polski i polskości szydzą. W ogóle, zdaje się, świat Polski podzielony jest już wyłącznie na patriotów smoleńskim i relatywistów antysmoleńskich; uparte powtarzanie, że są dwie Polski i dwa polskie narody a właściwie jeden polski prawdziwy, a drugi antypolski zaprzański, przynosi rezultaty.

Nasz dobry Tatar łapie nawet jednego z lemingów sikającego na znicze pod krzyżem (wątek chętnie w prawicowej publicystyce przywoływany), ale nagle pojawia się znajomy tajniak, który sikającego każe puścić wolno, bo takie są wytyczne - tajniacy chronić mają sikających przed fanatykami spod krzyża. Nic dziwnego, że Tatar jest wstrząśnięty tym przyzwoleniem na sikanie. Natomiast sikanie na znicze i modlących się ludzi wzbudza entuzjazm relatywistów. Cytuję: "Podlej baby, lej po nich, szczaj na krzyż, niech zakwitnie!", a do protestujących patriotów: "Stul pysk, dewocie!". W ogóle motłoch wznosi porażające okrzyki: "Chcemy Barabasza!" "Jest krzyż, jest impreza!" oraz "Na pohybel bigotom!" tudzież "Niech wypierdalają ze swoim krzyżem do kościoła!".

Tajniak mówi do Tatara: "Jesteśmy tu, by bronić bezpieczeństwa tych młodych ludzi przed możliwą agresją ze strony nieformalnego, sfanatyzowanego zbiegowiska. (...) My tu mamy swoje rozkazy. Jesteśmy... no, apolityczni". He, he, he, apolityczni, akurat, my już dobrze wiemy, że nawet policja wysługuje się układowi i salonowi przeciw prawdziwym patriotom. Miał rację Andrzej Horubała, jak pisał, że Wildstein nie ma lekkiego pióra. Ale czy musi mieć? W końcu od wieszcza wymaga się słuszności, a nie lekkości.

Faktycznie jako żywo Dostojewski, Conrad i Orwell w jednym. Czekam zatem na następną powieść Bronisława Wildsteina i kolejne ekstazy Antoniego Libery. Będzie powieść, będzie impreza.





"Salon" i "antysalon" w III RP