Rzeczpospolita - 1999.01.16

 

Dziś Marek Hłasko miałby 65 lat

 



KRZYSZTOF MASŁOŃ

Nie chciał kochać mężczyzn, a kobiet nie potrafił

 




Gdyby pewnej czerwcowej nocy nie łyknął za dużo prochów i alkoholu, trzy dni temu przyjmowałby życzenia z okazji swoich 65. urodzin. Przez 30 lat, jakie minęły od jego (przypadkowej? ) śmierci, napisałby pewnie z kilkadziesiąt powieści, opowiadań, scenariuszy: może wybitnych, może poprawnych, najprawdopodobniej jednak coraz słabszych, bo ileż można narzekać na przewrotność i nikczemność kobiet?

Do Polski wróciłby pewnie już dawno temu. Kolejny raz miałby swoje pięć minut, opowiadając coraz to nowe wersje okoliczności wyjazdu i perypetii w Niemczech, Izraelu, Stanach Zjednoczonych. Z tym, że jego konsekwentne mijanie się z prawdą przestano by nazywać "prawdziwym zmyśleniem". W końcu ktoś po raz pierwszy powiedziałby o nim: "łgarz". W dodatku kłamca nie budzący najmniejszej sympatii: gruby, ordynarny, zapity. Jakimś ratunkiem mógłby stać się dla niego film, czy jednak Zbigniew Buczkowski miałby tyle cierpliwości, by z nim właśnie tworzyć tandem na wzór duetu Maklakiewicz-Himilsbach?

Przypadłości Walerego Krupy

Ukazały się właśnie dwie książki poszerzające naszą, niemałą już, wiedzę o życiu autora "Nawróconego w Jaffie". Jedna z nich bardzo dobra, druga - przeciwnie. Ta pierwsza to "Miłosne gry Marka Hłaski" Barbary Stanisławczyk, nazwana wdzięcznie w "Polityce" przez Ryszarda Marka Grońskiego "kapownikiem towarzyskim Barbary S.". Druga książka - "Sonja i Marek", będąca zapisem rozmowy z 1993 r. jej autora, Henryka Rozpędowskiego z żoną Hłaski, znaną aktorką niemiecką Sonią Ziemann, nie miała jeszcze recenzji. Dzięki uprzejmości wydawcy czytałem ją w "szczotce" przed ostatnią korektą. Niestety, i korekty nic tu nie pomogą, bo rzecz jest minoderyjna, napuszona, utrzymana w złej, tandetnej stylistyce, a o poziomie opublikowanej rozmowy niech świadczą te dwa tylko aforyzmy Rozpędowskiego: "Życie jest sztuką, lecz nie poezją, w czym co roku upewnia nas urząd skarbowy" i "Nawet największy artysta jest czasem bystry jak kołodziej Walery Krupa w poniedziałek rano".

Henryk Rozpędowski był bliskim przyjacielem Hłaski i, sądzę, porażająca głębia tych i im podobnych wynurzeń nie wzięła się skądinąd, a z manierycznych i kabotyńskich dialogów z np. "Sowy, córki piekarza". W poprzedniej książce Rozpędowskiego "Był chamsin" te Hłaskowskie wpływy były mniej zauważalne, a wybujałość formy czy, mówiąc wprost, przerost formy nad treścią, nie aż tak rażąca.

Stało się jednak. Zanim do księgarń trafi autoryzowana biografia Soni Ziemann (edycję jej zapowiada Rachocki i S-ka) , możemy zapoznać się z jej wspomnieniami o mężu przefiltrowanymi przez jego przyjaciela, człowieka zafascynowanego Hłaską, zakochanego w nim, co nie znaczy jednak, że kompletnie wobec autora "Brudnych czynów" bezkrytycznego. Jako jeden z nielicznych z otoczenia Hłaski zdaje on sobie, na przykład, sprawę z tego, że jego idol był alkoholikiem. Był alkoholikiem przez cały czas, bo jest to choroba przewlekła i nieuleczalna. Można być trzeźwiejącym czy wręcz trzeźwym alkoholikiem całymi latami; Hłasko nie dawał sobie szans dłuższych niż kilkutygodniowe.

W zaczarowanym kręgu

O alkoholowych urojeniach Hłaski, najpiękniej - jak to tylko on potrafi - pisał Tadeusz Konwicki w "Kalendarzu i klepsydrze". Starsi dobrze znają tę książkę, fragmentami na pamięć, ale młodszym rocznikom warto przypomnieć taki oto miniesej, zwłaszcza że - kto wie - co bardziej naiwni mogą nabrać się na niektóre wynurzenia Soni Ziemann i basującego jej Henryka Rozpędowskiego.

"Mieszkaliśmy wtedy w domu literatów w Oborach pod Warszawą - wspominał Tadeusz Konwicki. - Animował nas tam i czarował Mareczek Hłasko, w pełni sił, w sztosie natchnienia, w pierwszym kroku przez chmury. Jednego wieczoru zniknął i nikt nie wiedział, kiedy zniknął i na jak długo zniknął. Znikał zresztą dosyć często i powracał z jakąś niespodzianką. Nazajutrz zjawił się zapłakany, roztrzęsiony, złamany nieszczęściem. Umarła mu w nocy córeczka. Wszystkie panie, wszystkie nasze ówczesne literatki podniosły lament. Zrobił się ogromny ruch w Oborach. Zaczęła się okropna bieganina, trzaskanie drzwiami, spazmatyczne szepty. Ktoś leciał z walerianą, ktoś biegł z setką czystej, ktoś rozpoczął dyżur przy nieszczęśliwcu. Smutek i żałość zapanowały w słonecznych letnich Oborach. Wszyscy prześcigali się w objawianiu współczucia nieszczęśliwemu ojcu. Jakaś pani wpadła do mego pokoju bez pukania. - Czy ma pan trochę krepy? - spytała roztrzęsionym głosem. - A do czego? - Mareczek potrzebuje, żeby zrobić żałobną opaskę na ramię. - Nie mam - rzekłem zwyczajnie, bez nieszczęśliwej intonacji. Pani spiorunowała mnie wzrokiem i pobiegła do PGR-u szukać czarnej materii na żałobę. Później ruszyłem obejrzeć Marka trochę skonfundowany intensywnością obrzędu. Siedział na ganku z opuszczoną głową, zamarły w geście rozpaczy i rezygnacji. Wokół niego psykały panie, nawołując się w ten sposób do stosownej ciszy. Marek podniósł głowę i spojrzał mi w oczy przez grube łzy. I już wiedział, że ja wiem, że on wie, że to nieprawda. I przez te wielkie, niebieskie łzy zobaczyłem w jego oczach żal do mnie, bolesną pretensję, że przez zwykłą małostkowość, przez drobnomieszczańską małoduszność nie stać mnie na podjęcie gry, na śmiałe i pełne ryzyka wstąpienie w zaczarowany krąg boleśnie pięknych urojeń, dramatycznie wzniosłych zwidów. "

Rodem z przedmieścia

O alkoholizmie Hłaski wypowiadali się chyba wszyscy, którzy zabierali głos w sprawie autora "Pierwszego kroku w chmurach".

Nieoczekiwanym znawstwem w tej materii wykazał się Jerzy Giedroyc. 25 lutego 1958 r. po, zapewne wnikliwych, obserwacjach Hłaski pomieszkującego w Maisons-Laffitte stawia diagnozę w liście do Jerzego Stempowskiego: "Wcale to nie jest alkoholik, po prostu biedny, nieszczęśliwy chłopiec".

W październiku tego samego roku Redaktor zmuszony jest jednak dodać: "Patrzę na jego przyszłość z pewnym niepokojem, gdyż to przeszło pół roku, jakie jest na Zachodzie, zostało kompletnie zmarnowane. Prowadzi tryb życia taki jak w Polsce, rzucając ogromne pieniądze i pijąc. Nic nie pisze, niczego się nie uczy. Nie jest to wesołe".

Sonia Ziemann powinna mieć najwięcej do powiedzenia o nałogu swego, było nie było, męża. "On nie był alkoholikiem. Przecież nie pił stale" - zauważa przytomnie, a następnie relacjonuje zmagania Hłaski z nałogiem: "Walka z alkoholem to doprawdy piękne, a jednocześnie straszne chwile w jego życiu. Walczył i przegrywał. Ale przecież bohaterami są często właśnie ci, co przegrywają". W konkretach miało to tak wyglądać: "Gdy antabus brał codziennie, wytrzymywał bez alkoholu wiele dni. Trzy tygodnie, czasami miesiąc. Nie pił, cierpiał, wytrzymywał. Na jego prośbę w domu nie było ani kropli alkoholu. Ale kiedy wieczorem przypadkiem znalazł gdzieś butelkę piwa papy lub roztrzęsiony wyszedł z domu i wypił szklankę piwa w najbliższej knajpie - to był koniec. Polen wieder offen - znowu szedł w Polskę".

"Przed jednym z przedstawień Marek się upił i zrobił mi awanturę. Uderzył mnie w twarz. Bił mnie" - opowiada Sonia Ziemann, ale nie rozwodzi się nad swoimi upokorzeniami. "Ja kochałam także jego wady - deklaruje w innym miejscu - jego kłamstwa i złe humory. Jego wybuchy chamstwa i tatuaż rodem z przedmieścia, ranę po rupturze, bełkot i woń pijaka w łóżku. "

Nie do życia

Wrażliwy na osobliwe wonie rozsiewane przez Hłaskę okazał się m. in. Zygmunt Hertz, który choć pospólnie z Zofią Hertz miał do "chłopca" sentyment i przez pewien czas mu matkował, poznawszy go lepiej, nie zdzierżył: "Hłasko - nieznośny pasażer robiący samemu sobie na złość, marnujący każdą okazję, jaka mu się nawija - tak go podsumował w liście do Czesława Miłosza. - Patrzę z przerażeniem na to marnotrawstwo, facet jest psychopata-mitoman, hipochondryk, czort wie nie co. Nie do życia. Najdziwniejsze jego powodzenie u kobiet. Tego nie rozumiem: brudas aż śmierdzi, neurastenik, pijak okazyjny, awanturnik też okazyjny. Myślę, że rozwija pawi ogon czarów przez krótki okres, nabierze na litość czy samotność. Co zresztą tutaj można wiedzieć".

Hertz lubił i cenił alkohol, trochę więc dziwi jego uwaga o "pijaku okazyjnym". Ale wkrótce nazwie Hłaskę najkrócej jak to możliwe: "Bydlę wyjechało, nie zostawiło adresu, mniejsza o to".

Kuzyn Hłaski, Marek Porębowicz był zdania, że "jego picie było filmowe". Matka pisarza, oczywiście, o alkoholizmie syna nie chciała słyszeć. Wszystkim zainteresowanym powtarzała: "Pił, ale nie był alkoholikiem", "Alkoholikiem nie był, a jego 'picie' było niejako warsztatowe i wiązało się z ceną, jaką płacił wchodząc do różnych środowisk", "Nie był pijakiem. Słowo to jest tak wulgarne, tak nie pasujące do Marka. Kochał życie i żył pełnią".

Istotnie, Hłasko nie był pijakiem. Był alkoholikiem, ale to akurat uchodziło w tamtych latach, w oczach matki, żony i innych członków rodziny pisarza za coś niesłychanie wstydliwego. Jeszcze gorsze mogłoby być tylko samobójstwo, stąd też od początku zaprzeczano uparcie pojawiającej się wersji o tym, że śmierć autora "Pięknych dwudziestoletnich" w Wiesbaden nie była tylko dziełem nieszczęśliwego przypadku. Swoją drogą, jeśli Zofia Komedowa mówi prawdę i Hłasko rzeczywiście dopiero w Wiesbaden dowiedział się o śmierci Krzysztofa Komedy, za którego wypadek czuł się odpowiedzialny, może te dwa przedwczesne zgony, rzeczywiście - jak utrzymuje Komedowa, są ze sobą powiązane.

Kosił baby jak ułan

Barbara Stanisławczyk w swoich "Miłosnych grach... " opowiedziała, po kolei, o kobietach w życiu Marka Hłaski. Było ich niemało, a przynajmniej połowa z nich to postaci nietuzinkowe, wybitne: sławna aktorka, autorka tekstów największych przebojów polskiej muzyki rozrywkowej, tytułowa bohaterka Hłaskowego "Opowiem wam o Esther". Autorka "Miłosnych gier ... " pracowała nad tą książką osiem lat; po drodze opublikowała "Matkę Hłaski".

Zdaniem Zygmunta Hertza, Hłasko "nie miał wielkiej skłonności do kobiet, stąd jego powodzenie, przez obojętność. (...) Właściwie nienawidził kobiet: matkę, Sonię, inne, które znam, traktował en canaille. I tak poszło".

Władysław Tubielewicz, kompan Hłaski z jego okresu izraelskiego, twierdzi, że: "Marek kosił baby jak ułan. Byle tylko nie był brutalny, później i to mu wybaczały". Następnie wylicza: Esther, Luise, Kasia, Awiwa, "nie licząc spraw drobnych". Luise Schaffer przedstawił się jako polski partyzant, oszukiwał Sonię Ziemann na zmianę z Esther Steinbach. Ale jakąś swoją, prywatną, wojnę toczył przecież. Powiadał: "Dla wszystkich, kurrrwa, okupacja niemiecka się skończyła, a dla mnie nie".

Stanisław Mroczkowski złożył kiedyś wizytę w Berlinie, w domu gdzie Hłasko mieszkał razem z rodziną Soni: "Sonia się ucieszyła. Usiedli do kolacji, którą podała służba. Potem przeszli do gabinetu na kawę. Po kilku kieliszkach brandy ojciec i brat Soni rozpoczęli odgrywać kampanię wojenną na ziemiach polskich. Brat był majorem, ojciec zaś pułkownikiem: 'Herr Major, bitte bringen Sie Landkarte... '. I tak dalej. Markowi wykrzywiła się twarz z wściekłości, rzucił się na nich z pięściami. Sonia w płacz. Następnego dnia rano Mroczkowski chciał odjechać, by uniknąć niezręcznej sytuacji, ale Sonia go zatrzymała. Marek wstał o jedenastej i też mówi: 'Nie jedź, chodźmy na piwko'. O siódmej wieczorem znowu wspólna kolacja; ojciec ma zabandażowaną głowę, brat Soni podbite oko, Marek podrapany. 'Wszyscy się godzą, całują; ojciec z Maruniem, Marunio z bratem. Po kilku kieliszkach następuje powtórka z poprzedniego wieczoru: 'Herr Major... '. Marek za żyrandol i buja... ".

Czarno na białym

W stosunku do kobiet był konsekwentny, wszystkie uważał za kurwy. Kiedy Wanda, jego pierwsza "nieodwracalna" miłość, chciała się z nim skontaktować, podpowiadał matce: "Jak będzie chciała rad, to niech Mama jej napisze, żeby poszła pod latarnię". O rzekomo najukochańszej matce wielokrotnie powtarzał, że "ta kobieta" wcale nie jest jego matką - "ona go tylko urodziła".

Kiedy jesienią 1953 r. związał się z Hanną Kruszewską-Kudelską, zaprzestał picia. Raz tylko, kiedy poprosiła go, żeby odwiózł do domu odebrane z pralni palto jej córeczki, nie mógł utrzymać się na nogach. Palta nie było, sprzedał je na targu. Miał wtedy stałe problemy materialne. Mniej więcej w tym samym czasie mieszkał we Wrocławiu u Stefana Łosia. Jemu, z kolei, wyniósł z domu perski dywan. Później, w "Pięknych dwudziestoletnich" użalał się nad tragiczną sytuacją Łosia, którego przyjaciele, nazywający go "Kuzynem Ponsem", dożywiali, by nie umarł z głodu.

Z Agnieszką Osiecką chciał się żenić, choćby i zaocznie (Osieckiej odmawiano wówczas paszportu) , w listach zapewniał ją o swej niezmiennej miłości, natomiast Tubielewiczowi opowiadał, "jak ją poznał, zaciągnął do łóżka, że to tylko polonistka, ale 'może w ciebie zainwestować pół litra' ". Najmocniej, podobno, zakochany był w Hani Golde, ale to ją właśnie uczynił bohaterką jednoznacznych w swojej antyfeministycznej wymowie "Najświętszych słów naszego życia".

Przez całe swoje niedługie, ale niezwykle intensywne życie pozował na mocnego człowieka. Pogardliwy, władczy stosunek do kobiet był częścią tej pozy. Tylko że Andrzej Bobkowski, który - jak się zdaje - też upodobał sobie zbliżony image, tak ocenił Hłaskę: "Gówniarz i tyle, pozer i tchórz. Napisałem mu to czarno na białym. Powiedziałem mu, że teraz niech już nie próbuje pisać o 'tough guyach' (twardych facetach) , bo okazało się, że sam jest z g... , a nie z krwi i kości".

Komplikacje uczuciowe

Barbara Stanisławczyk dotarła do niemal wszystkich osób, z którymi powinna i chciała rozmawiać. Do kobiet, ale i do mężczyzn, bo tak się złożyło w życiu twórcy "Pętli", że - jak pisze autorka "Miłosnych gier... " - "uwielbiały go kobiety i kochali mężczyźni, ale on nie chciał kochać mężczyzn, a kobiet nie potrafił". Nic dziwnego, że jeden z rozdziałów swej książki Barbara Stanisławczyk zatytułowała "Męskie zaloty" i opowiedziała o uczuciach, jakimi darzyli młodego pisarza Jerzy Andrzejewski i Jarosław Iwaszkiewicz, Wilhelm Mach, Stefan Łoś, Henryk Bereza.

I to ten właśnie rozdział stał się powodem "Pościelówy", wspomnianego tekstu w "Polityce", bezpardonowo rozprawiającego się z książką Barbary Stanisławczyk i z nią samą.

Barbara Stanisławczyk pisze: "Sekretarzem redakcji 'Nowej Kultury' był Wilhelm Mach. Redaktorem naczelnym 'Przeglądu Kulturalnego' Jerzy Andrzejewski. 'Nowiny Literackie' w latach czterdziestych założył Jarosław Iwaszkiewicz, o którym Leopold Tyrmand napisał w 'Dzienniku 1954': 'globtroter, pederasta, dyplomata, smakosz, poeta i pionek'. W późniejszym okresie, po 'Nowinach', Iwaszkiewicz wywalczył sobie możność wydawania 'Twórczości'. Kierownikiem najważniejszego działu - prozy - był Julian Stryjkowski, który nie robił tajemnicy z faktu, że jest homoseksualistą. Następcą Stryjkowskiego został Henryk Bereza, który przyznał się do swoich 'komplikacji uczuciowych' ".

Groński oburzony: "No i proszę, znowu jesteśmy w domu".

Cóż, tak to właśnie wyglądało. Groński stara się jeszcze jakimś okropnie zawiłym cytatem z Zygmunta Mycielskiego dowieść, że zauroczenia pederastów pięknymi mężczyznami są silniejsze niż mężczyzn zakochanych w pięknych kobietach. Bardzo być może, ale choćby i Hłasko był zjawiskowym młodym człowiekiem, to co to ma do rzeczy? Żeby sprawy nie przedłużać, powiem tylko, że felietonista "Polityki" dokonał sztuki nie lada: rozprawił się z książką, nie wymieniając nawet jej tytułu.

* * *

W czerwcu 1969 r. niemiecki "Der Spiegel" podając tragiczną wiadomość o śmierci autora "Pierwszego kroku w chmurach" napisał: "Marek Hłasko, 35. Żył, pił i pisał. Ten polski pisarz żył w Warszawie, Berlinie, Londynie, w Hollywood, Tel Awiwie; pracował w kibucu, protestował i rozrabiał (...) 'Pisanie - powiadał - jest tak samo wspaniałe jak chlanie'. Kierował się tą maksymą".

Dopiero w 1975 r. zwłoki pisarza sprowadzono do ojczyzny. Nagrobek wystawiła matka, miejsce na Powązkach pomógł jej załatwić Jan Himilsbach, mający liczne znajomości w środowisku "cmentarno-kamieniarskim". Są świadkowie tego, jak kiedyś powiedział: "Trzeba sprowadzić Marka do kraju. Gdzie on tam, w tych Niemczech, będzie leżał? Tam nawet nie ma kumpli. Do granicy przyjedzie pociągiem, a od granicy będziemy nieść trumnę. A za trumną będą szły te wszystkie kurwy".



Barbara Stanisławczyk "Miłosne gry Marka Hłaski". Prószyński i S-ka, Warszawa 1998. Henryk Rozpędowski "Sonja i Marek. Rozmowa z jedyną żoną Marka Hłaski". Iskry, Warszawa 1999.






WARSZAWKA!!!