Nikołaj Zieńkowicz

TAJEMNICE MIJAJĄCEGO WIEKU

1999

 

(...)

 

"PSOTY MISZKI" I "UDERZENIA JEGORKI"

Pięknego majowego dnia 1985 roku z Kremla wyszło surowe zarządzenie: od tej pory nie może trafić do gardeł ludności żaden alkohol. Nawet niewinne piwo.

Wódka była wyjęta spod prawa niedługo - zaledwie jakieś parę lat. Wkrótce wszystko wróciło do normy. Przymusowa abstynencja została nadrobiona z naddatkiem w latach następnych.

Pozostały jedynie pełne zdziwienia pytania: czemu Kreml się wycofał? Co wpłynęło na zniesienie prohibicji? Co jest przyczyną klęski również i tego pomysłu Gorbaczowa?

KTO RZUCIŁ PICIE

Nie ma bardziej okrutnego sprawiedliwego, niż nawrócony grzesznik.

Klnąc ciężko ojców chrzestnych kampanii antyalkoholowej, kraj, w którym niepijący stanowili zaledwie pięć procent ludności, gubił się w domysłach:

- To na pewno ktoś, kto rzucił picie. Żeby tak nienawidzić picia, trzeba go doświadczyć na własnej skórze!...

- Jasne, tak ostro wziąć się do rzeczy mogli tylko ci, co już swoje wypili. Teraz sami nie mogą i innym nie pozwalają.

Opinia publiczna przypisywała autorstwo prohibicji głównemu architektowi pierestrojki Gorbaczowowi i jego prawej ręce Ligaczowowi. Znalazło to odzwierciedlenie we wspaniałych próbkach miejskiego folkloru już w pierwszych letnich miesiącach 1985 roku. Toasty wznoszone sokami i koktajlami mlecznymi, masowe zamykanie ukochanych działów monopolowych w sklepach natychmiast nazwano "psotami Miszy", działania Ligaczowa zaś, rygorystycznie egzekwujące zakaz produkcji napojów alkoholowych, ochrzczono mianem "uderzeń Jegorki" - na wzór słynnych uderzeń Stalina *[Chodzi o tzw. "dziesięć uderzeń Stalina" - dziesięć ofensyw, którymi w 1944 roku przełamano kolejne linie oporu Niemców.] z czasów wojny, tyle że w innej, groteskowej formie. Naród przecież również rozumie, że wielkość od śmieszności dzieli tylko jeden krok.

Z tych czasów pochodzi dowcip, który Gorbaczow lubił opowiadać na spotkaniach, rozgrzewających jego polityczne silniki przed wyborami prezydenckimi w 1996 roku:

- Przyjechał chłop po wódkę, a tu kolejka. Stoi godzinę, dwie - już nie może wytrzymać. Sklął Gorbaczowa ostatnimi słowami i postanowił go "załatwić". Ale szybko wrócił: okazało się, że tam jeszcze większa kolejka.

Można zrozumieć Michaiła Siergiejewicza: po jakimś czasie bardzo chce się pozostać w centrum wydarzeń historycznych. Niestety, to nie on był inicjatorem całej kampanii. Również i nie Ligaczow opracował antyalkoholowe dokumenty i ustawy, jak się powszechnie uważa. Czyżby to nie oni pierwsi wznieśli witaminizowane toasty na chwałę nowej, bezalkoholowej polityki partii? Czemu więc nowego generalnego sekretarza przezwano "mineralnym" sekretarzem?

Kulisy kampanii były następujące:

Już w maju 1982 roku Andropow zwrócił się do Breżniewa i innych członków Biura Politycznego KC KPZR z notą, w której przedstawiał konieczność podjęcia jak najszybszych działań mających na celu zintensyfikowanie walki z pijaństwem.

Spożycie alkoholu w kraju przybrało katastrofalne rozmiary, meldował Kremlowi przewodniczący KGB dysponujący wiarygodnymi informacjami o wszystkich aspektach życia sowieckiego społeczeństwa. Kraj powoli, ale nieuchronnie zapijał się na śmierć. Na głowę ludności wypadało tyle alkoholu, że daleko w tyle pozostały wszystkie zagraniczne i przedrewolucyjne rosyjskie rekordy statystyczne.

Biuro Polityczne podzieliło niepokój szefa bezpieczeństwa państwa. Powołano komisję, na czele której stanął Arwid Pelsze, ówczesny przewodniczący Komisji Kontroli Partyjnej. Już jesienią 1982 roku przedstawiła ona Biuru swoje wnioski. Wykonano kolosalną pracę. Nie chcę, żeby podejrzewano mnie o idealizację czasów zastoju, ale gwoli prawdy muszę stwierdzić: przez cały ten dokument wyraźnie przewija się myśl (nie, nie uwierzycie państwo!), że kroki administracyjne i rozmaite ograniczenia bynajmniej nie zmniejszają pijaństwa.

Nieprawdopodobne, ale w notatce, którą komisja Pelszego dołączyła do projektu rezolucji, stwierdzono: utrudnianie pijącym dostępu do alkoholu jest właśnie przyczyną pijaństwa!

Arwid Pelsze zaangażował niezwykle mądrych ludzi do zbadania problemu, na którym od dawna łamały sobie zęby nie byle jakie osoby - od patriarchy Nikona do wiernego spadkobiercy Lenina, drogiego towarzysza Leonida Iljicza. Głowa rosyjskiej cerkwi prawosławnej w 1652 roku nalegał na wprowadzenie ograniczeń: karczmarzom polecono sprzedawać jednemu gościowi tylko jedną czarkę, zakazywano handlowania alkoholem w niedziele, środy, piątki i w post, a w pozostałe dni można było sprzedawać alkohol jedynie między mszą południową a nieszporami. Niestety, zakaz ten działał krótko. Gorzałka zwyciężyła również w 1972 roku, kiedy Breżniew próbował wypowiedzieć zdecydowaną walkę pijaństwu, ograniczając liczbę miejsc spożycia alkoholu i godziny ich otwarcia.

Dotychczasowa praktyka, zdaniem mądrych ludzi z komisji Pelszego, nie zdała egzaminu, ponieważ polegała na prześladowaniu ludzi, którzy byli ofiarami ciężkiego uzależnienia. A właśnie tych ludzi zakazy prowokowały do poszukiwania diabelskiego napitku wszelkimi możliwymi sposobami. Stawało się to celem ich istnienia. Zakazy są straszliwym biczem. Naiwnością byłoby przypuszczać, że wystarczy tylko wydać odpowiednie rozporządzenie, a wszyscy natychmiast wytrzeźwieją.

Co więc robić? Jak powstrzymać to straszne nieszczęście? Ze smutnego doświadczenia poprzednich kampanii wynikało wyraźnie - jest to sprawa nie jednego roku, a nawet nie pięciu lat. Zbyt świeże w pamięci były gorzkie doświadczenia zakończonej fiaskiem kampanii antyalkoholowej z 1972 roku, by znowu wszystkie siły kierować na zakazy. Projekt, przygotowany przez zespół Pelszego, odznaczał się elastycznością i kompleksowym charakterem. Jako pierwszoplanowe przedsięwzięcia proponowano zwiększenie produkcji win wytrawnych, piwa, zwiększenie sieci kawiarni, winiarni i innych miejsc konsumpcji.

Projekt Pelszego nie miał szczęścia. Przyjęciu dokumentu przeszkodził zgon Breżniewa. A potem zmarł również Arwid Janowicz. Stanowisko przewodniczącego komisji przygotowawczej ustawy antyalkoholowej otrzymał w spadku nowy przewodniczący Komisji Kontroli Partyjnej - M. Sołomiencew. Sekretarzem generalnym został Andropow. Uwzględniając kurs nowego lidera, dążącego do umocnienia dyscypliny i porządku w kraju, Sołomiencew wypowiedział się na rzecz bardziej zdecydowanych kroków mających na celu wykorzenienie pijaństwa. Liberalny wariant Pelszego poddano istotnym przekształceniom. Nagle jednak zmarł Andropow i ster rządów w państwie objął Czernienko. Częste zmiany genseków i przewodniczących komisji przygotowawczych sprawiły, że przyjęcie ustawy prohibicyjnej nastąpiło dopiero w maju 1985 roku.

NIE CZERPCIE KORZYŚCI Z NAŁOGÓW, TOWARZYSZU RYŻKOW!

Krążyły pogłoski, że na posiedzeniu Biura Politycznego, na którym omawiano przepisy antyalkoholowe, sprzeciwił się Eduard Szewardnadze.

Rzeczywiście, gruziński przywódca próbował oprotestować tę część dokumentu, w którym mówiono o pociąganiu do surowej odpowiedzialności za produkcję czaczy i samogonu.

- Gruziński rolnik nas nie zrozumie - powiedział Eduard Amwrosijewicz. - Nigdy żadna władza w całej historii Gruzji nie zakazywała pędzenia czaczy z wytłoków winogronowych.

Ligaczow dosłyszał tę nieśmiałą uwagę:

- W takim razie powinno się Białorusinom pozwolić pędzić samogon z ich "bulby". I wszystkie nasze przedsięwzięcia pozostaną na papierze.

Kiedy przygotowanie dokumentów prohibicyjnych zbliżało się do końca, Jegor Kuźmicz został drugim człowiekiem w hierarchii partyjnej. Nie brał bezpośredniego udziału w ich opracowywaniu, ale to niedociągnięcie rekompensował z nawiązką na posiedzeniach Biura Politycznego. Bronił dosłownie każdego punktu, domagając się podejmowania najsurowszych kroków. Podejmowane przez niektórych rozsądnych uczestników dyskusji próby osłabienia tendencji nakazowo-administracyjnych na rzecz rozszerzenia innych aspektów problemu, spotykały się z zarzutami o konserwatyzm i niezrozumienie wagi chwili. A kto chciałby zarobić etykietkę człowieka zacofanego? Cóż mogło być bardziej niebezpiecznego za rządów nowego genseka, który bez przerwy nawoływał do nowego myślenia?

Mimo wszystko jednak znalazł się człowiek, który się nie bał opinii dziwaka. O ile Szewardnadze ośmielił się skrytykować fragment dotyczący tylko jego republiki, Ryżkow, jeden z najmłodszych członków Biura Politycznego, włączony w skład najwyższego areopagu partyjnego zaledwie miesiąc wcześniej, bez odbywania stażu kandydackiego, zaskoczył obecnych oświadczając, że włosy stanęły mu dęba z przerażenia i zdziwienia.

- Uważam, że droga zaproponowana przez towarzyszy Ligaczowa i Sołomiencewa prowadzi w ślepy zaułek - oświadczył zdecydowanie. - Kraj zmierza wprost do prohibicji, która, jak wiadomo z najnowszej historii, nigdy i nigdzie do niczego rozsądnego nie doprowadziła. Należy się spodziewać gwałtownego wzrostu bimbrownictwa, cukier jest tani i znajduje się w sprzedaży, a to znaczy, że prędzej lub później trzeba będzie wprowadzić kartki na cukier, ponieważ go zabraknie... Poza tym w naszym kraju każda kampania przekształca się w farsę dzięki działaniom gorliwych wykonawców i może dojść nawet do tego, że właśnie ci nadgorliwcy zaczną nie tylko ograniczać produkcję wódki, ale również karczować winnice...

Ostry ton zazwyczaj spokojnego, opanowanego sekretarza KC do spraw gospodarki sprawił, że niektórzy leciwi członkowie Biura Politycznego osłupieli ze zdumienia. W sali zapanowała ciężka cisza.

- Nie mogę się zgodzić z proponowanymi krokami - mówił dalej Ryżkow. - Są drakońskie. Główną metodą wprowadzaną przez ustawę jest przymusowe ograniczenie produkcji wszystkich, powtarzam: wszystkich napojów alkoholowych. Nawet niewinne i nieszkodliwe piwo trafiło na listę. Co więcej, dokładnie zaplanowano na poszczególne lata pięciolatki, kiedy i ile napojów alkoholowych należy produkować i kiedy całą produkcję sprowadzić do absolutnego minimum. Można sobie wyobrazić co powie naród, przeczytawszy w prasie te wyliczenia.

- Można ich nie publikować - odezwał się pobladły Sołomiencew.

I tak zresztą postąpiono. Punkt, w którym planowano coroczne zmniejszenie produkcji alkoholu, został uznany za tajny i nie zamieszczono go w opublikowanym w maju dokumencie. Dzisiaj można już podać te liczby: o ile w 1985 roku planowano produkcję 28 milionów hektolitrów wódki i innych wysokoprocentowych alkoholi, to na 1986 rok zaplanowano wyprodukowanie zaledwie 14,6 miliona (-48%), produkcję win gronowych ograniczano z 40,1 miliona do 14 milionów hektolitrów (-65%), piwa - z 71,8 do 48,8 milionów hektolitrów (-32%).

- No cóż, towarzysze, mamy przed sobą typowy przykład myślenia partykularnego - przeszedł do zdecydowanego kontrataku Ligaczow. - Nikołaj Iwanowicz reprezentuje punkt widzenia organów gospodarczych. Nie uświadamiają sobie powagi sytuacji, nie rozumieją, że należy wszelkimi metodami ratować moralną atmosferę kraju. Przedstawiciele kręgów zarządzających gospodarką troszczą się o ekonomię, ale nie o moralność.

Gorbaczow słuchał uważnie. Ligaczow wsiadł na jego ulubionego konika - "atmosferę moralną" - wszystko wskazywało na to, że gensek jest skłonny udzielić poparcia Jegorowi Kuźmiczowi i Sołomiencewowi. Jednak nowy argument wysunięty przez Ryżkowa znowu przechylił na jego stronę szale poparcia genseka.

- Nie można brać pod uwagę również tego, że z powodu gwałtownego spadku produkcji alkoholu do skarbu nie wpłynie poważna suma pieniędzy. Sami wywołamy, i to w sztuczny sposób, napięcia społeczne.

Zaczęto rozmawiać o cenie "pijanych" pieniędzy. Oczywiście, to nieładnie, ale co zrobić, jeżeli na Rusi od czasów Iwana Groźnego stanowiły one istotne źródło zasilające skarb państwa. Władza sowiecka niczego nowego tu nie wymyśliła - podtrzymywała jedynie tradycję wprowadzoną przez pradziadów.

- To niemoralne czerpać dochody z ludzkich nałogów - upierał się Ligaczow. - Nie wypada, aby, zwłaszcza nasze, socjalistyczne państwo niszczyło te nieszczęsne życia. Pobiliśmy wszelkie rekordy alkoholizacji ludności...

Nie można odmówić Jegorowi Kuźmiczowi umiejętności wyrażania myśli w sposób emocjonalny, pełen uniesienia i metaforyczny. Oto, co znaczy dobry ideolog! Suchy i przyziemny styl ekonomisty Ryżkowa i działacza Kapitonowa, który również nieoczekiwanie skrytykował projekt ustawy antyalkoholowej, zblakły na tle obrazowej wypowiedzi syberyjskiego abstynenta.

- Średni światowy poziom spożycia alkoholu to pięć litrów rocznie na głowę - niszczył swoich oponentów Ligaczow. - W przedrewolucyjnej Rosji na jednego mieszkańca wypadało 4,7 litra. W chwili obecnej, uwzględniając nielegalny bimber - 17-20 litrów. W dwudziestu regionach kraju - 25 do 31 litrów, a w trzydziestu - 20 do 25 litrów. Zostało udowodnione naukowo, że przy spożyciu 25 litrów na głowę ludności następuje autodestrukcja narodu.

Gensek znowu zmienił zdanie. Tym razem przechylił się ostatecznie na stronę Ligaczowa i Sołomiencewa:

- Rezolucja zostaje przyjęta w zaproponowanym kształcie. Argumenty Nikołaja Iwanowicza, choć istotne, stanowią odbicie interesów partykularnych. Nikonow również protestuje i wiemy dlaczego: niepokoi się o los użytków rolnych pod winnice. Niepokój Worotnikowa i Kapitonowa również jest zrozumiały, ma swoje motywacje. Ale my, towarzysze, rozpoczynamy wielkie dzieło o ogólnonarodowej, ogólnopaństwowej wadze. Jestem pewien, że ludzie nas poprą. Oczekują od nas czynów, a nie gadania. Tutaj półśrodki nie wystarczą. I należy zacząć od aparatu centralnego, skończyć z pijackim rytuałem przyjmowania w terenie gości z Moskwy. Walka z pijaństwem nie powinna się opierać na wodolejstwie z trybuny i biurokratycznych przepychankach, jak wiele kampanii, które partia przeprowadzała w czasach zastoju!

NAJBARDZIEJ IDIOTYCZNA INICJATYWA W ROSJI

Dzisiejsi władcy umysłów nie zostawili suchej nitki na kampanii antyalkoholowej i jej twórcach; nazwali ją najbardziej idiotyczną inicjatywą w Rosji, ze śmiechem cytując słowa Wieniedikta Jerofiejewa o tym, że nikt u nas nie wie, co było przyczyną śmierci Puszkina, ale każdy wie, jak oczyścić politurę, żeby się nadawała do picia. Zachwyceni różnorodnością i obfitością napojów alkoholowych, sprzedawanych na każdym rogu, bez przerwy powtarzają, że trzeźwość to głupota, wymyślona przez świętoszków, że alkohol może jedynie przynosić pożytek.

- We Francji od wielu lat wino jest bardziej dostępne i tańsze od wody mineralnej, ale jakoś nie docierają do nas wiadomości o degeneracji i autodestrukcji narodu francuskiego - mówił pewien znany związkowy parlamentarzysta, poddając surowej krytyce prohibicyjną ustawę Gorbaczowa i Ligaczowa z 1985 roku.

Czyżby więc polityka obu Michaiłów Siergiejewiczów (genseka i Sołomiencewa) oraz Jegora Kuźmicza, zmierzająca do pozbawienia Rosjan przyjemności tak rozpowszechnionej na Zachodzie, była głupia i społecznie szkodliwa?

Ach, te pochopne wnioski, wyciągane w czasie krótkich wypadów do różnych Paryżew! A tymczasem francuscy lekarze biją na alarm: ich zdaniem narodowi grozi degeneracja. Informują, że w szczęśliwej Francji, która tak się spodobała naszemu posłowi turyście, na każde dziesięcioro nowo narodzonych dzieci tylko jedno jest zdrowe. Pozostała dziewiątka, to "dzieci wina". Co za określenie! W Paryżu stworzono finansowany przez rząd Informacyjny Komitet Naukowo-Badawczy do spraw Alkoholizmu.

I ta tak miła naszemu parlamentarzyście Francja nie jest wcale wyjątkiem. Wszystkie wysoko rozwinięte kraje nie wiadomo w jakim celu natworzyły mnóstwo organizacji abstynenckich, finansowanych z kasy państwowej. W USA, gdzie według oficjalnej statystyki żyje ponad 14 milionów alkoholików, jest ośrodek wiedzy o alkoholizmie i narodowy instytut alkoholu i alkoholizmu, w powściągliwej Wielkiej Brytanii - instytut badania problemów alkoholowych, a w małej Szwecji, gdzie panuje uroczy socjalizm - międzynarodowy instytut polityki antyalkoholowej. W Finlandii, którą podaje się za przykład ogólnego dobrobytu, osiągniętego dzięki temu, że kraj ten odłączył się od Rosji i nie poszedł drogą budowania socjalizmu - instytut badań społecznych problemów alkoholizmu.

A więc alkoholizm zagraża Amerykanom, Anglikom, Francuzom, Finom i innym Szwedom. Państwa na całym świecie przyznają, że alkoholizm, pijaństwo powoduje kolosalne straty gospodarcze i moralne, toteż opracowały długofalowe programy detoksykacji narodu i wprowadzenia zdrowego trybu życia. Czyli walczą z nieszczęściem, które dotknęło obywateli.

Ostateczny cel tej walki polega na tym, żeby wybór: pić albo nie pić zależał tylko i wyłącznie od woli samego człowieka i nikogo więcej. Natomiast u nas decydenci wychodzili z założenia, że walka z pijaństwem - to walka z alkoholem, której ostatecznym celem jest całkowita jego likwidacja, ponieważ Rosjanin będzie pił dopóty, dopóki na sklepowych półkach pozostanie choć jedna butelka. Skończy się wódka - skończy się i zgubny nałóg.

- Sądziłem, że każdy normalny człowiek może istnieć bez regularnego, częstego spożywania alkoholu - wyznaje obecnie Ligaczow.

"Sądziłem..." Oto alfa i omega motywacji decyzji państwowych. Wnikliwa analiza zagadnienia, uwzględnienie praktyki światowej i ewentualnych konsekwencji czy wreszcie praw matki natury - wszystko to zostało zastąpione solowymi występami, ambicjami, przekonaniem o bezwzględnej słuszności własnego zdania kolejnego wiernego spadkobiercy Lenina, który zbiegiem okoliczności trafił na Kreml.

Należy docenić fakt, że Jegor Kuźmicz znalazł w sobie dość męstwa, by się zdobyć na te trudne oto słowa:

- Wydawało się nam, że z alkoholizmem można dać sobie radę. Hasło: "O całkowitą trzeźwość!" uważam za swój duży błąd. Był to falstart.

No dobrze, Ligaczow jest Sybirakiem - tam naród nie zna się na niskoprocentowych napojach, woli mocniejsze, chociaż Jegor Kuźmicz nieraz oświadczał, że jest koneserem dobrych gruzińskich win, takich jak kindzmarauli czy chwanczkara. Ale Gorbaczow, Gorbaczow! Trudno pojąć, jak mógł spokojnie patrzeć na to, co się wyrabiało w kraju. Na jego rodzinnym Kaukazie, na Krymie, w Mołdawii, wycięto niemal całą winorośl - tę samą, którą pieczołowicie hodowano dziesięcioleciami. W czasie wojny, gdy opuszczano Krym, szczególnie cenne gatunki winorośli wywożono okrętami podwodnymi, żeby nie wpadły w ręce wroga. A w osiemdziesiątym piątym sami wszystko wykarczowali, zniszczyli.

W Dolinie Kumskiej, gdzie skupiło się dwie trzecie winnic Stawropola, zaorano dwadzieścia procent ich areału. Na złom pocięto dziesiątki kosztownych linii rozlewu wina, zniszczono wspaniałe dębowe beki, w których mieściło się po dwa tysiące wiader winnego moszczu. Ale najpoważniejszą konsekwencją była strata kadr, dynastii, które zgromadziły stulecia doświadczeń. W Gruzji i Armenii miejscowi decydenci zmuszali wieśniaków do wylewania na ziemię wina z wielkich drewnianych kadzi, i aby uniemożliwić na przyszłość jego produkcję, własnoręcznie wlewali naftę do odziedziczonych po dziadach opróżnionych pojemników.

O niszczycielskich konsekwencjach antyalkoholowych bachanalii napisano już mnóstwo. Czyżby walka z pijaństwem w Rosji była z góry skazana na klęskę? Czy możliwe są tu zmiany bez jakichś szczególnych działań państwa?

Na Zachodzie, gdzie od dawna napoje wyskokowe spożywa się na pełny żołądek, co osłabia oddziaływanie alkoholu na umysł, określoną część "pijanych" pieniędzy przeznacza się na walkę z alkoholizmem - propagandę antyalkoholową, tworzenie warunków do leczenia i rehabilitacji, wprowadzanie zdrowego trybu życia. Wysoko rozwinięte, cywilizowane kraje bezwzględnie kontrolują egzekwowanie i rozdział tej części pieniędzy, podtrzymują i stymulują działalność wszelkiego rodzaju dobroczynnych organizacji oraz towarzystw pomagających zachowywać trzeźwość.

Natomiast u nas, gdzie utrwalił się stereotyp zachowania, w którym picie znajduje się na pierwszym miejscu, a zakąska na drugim, gdzie w genach tkwi symboliczne wąchanie skórki chleba albo tylko rękawa, skutki spożycia alkoholu nie dają się porównać z tym, co obserwujemy na Zachodzie, interwencję państwa w rozpijanie narodu nazywa się skrajnym idiotyzmem, a samą kampanię antyalkoholową - wyraźnie degeneracyjną.

Krytycy "psot Miszy" i "uderzeń Jegorki" trafiają w sedno. Ich zdaniem, polityka antyalkoholowa jako taka, traktowana bez związku z wielką polityką, po prostu nie może istnieć. Drakońskie środki lat 1985-1987 nie przyniosły rezultatów, ponieważ nie uwzględniały mentalności Rosjanina. Jaki sens żyć w trzeźwości, jeżeli życie w Rosji nie ma sensu? Ludzie piją z poczucia beznadziei, które zawdzięczają władzom. Żaden naród na świecie nie jest tak uzależniony od swoich władców, jak rosyjski. I wszyscy eksperymentują: kniaziowie, carowie, generalni sekretarze, prezydenci, parlamenty, premierzy. Każdy, po przeniesieniu się z pipidówki na Kreml uważa za swój obowiązek zniszczyć poprzedni sposób życia i zorganizować wszystko na nowo. Dlatego ludzie nie mogli mieć żadnej pewności, jak będzie wyglądać dzień jutrzejszy, wciąż oczekiwali przykrości, zmartwień i więzienia. Przez ostatnie trzysta - czterysta lat ani jedno pokolenie nie żyło w spokoju, przez każde przetaczał się bezlitosny, straszliwy walec uruchamiany kolejną zmianą władzy.

Cytuje się wypowiedź angielskiego dyplomaty J. Fletchera, który odwiedził Rosję w czasach Borysa Godunowa: "Nadzwyczajny ucisk, jaki cierpi biedny gmin, odbiera tym ludziom chęć zajęcia się jakimś własnym rzemiosłem, bowiem który z nich jest zamożniejszy, w tym większym znajduje się niebezpieczeństwie, że utraci nie tylko majętności, ale i życie samo. Oto dlaczego lud (choć w ogóle zdolny jest znosić wielkie trudności), oddaje się lenistwu i pijaństwu, nie troszcząc się o nic więcej poza łyżką strawy..."

Nigdy Rosjanin nie spodziewał się od Kremla niczego dobrego. Władza wiecznie go krzywdziła, łamała mu życie, odbierała wszystko, co zgromadził. Bolszewicy niby dali chłopom ziemię, powiedzieli: bogaćcie się, a potem najpracowitszych wysłali do Gułagu. Kolektywizacja, industrializacja, mobilizacja, liberalizacja, voucheryzacja, prywatyzacja... Jak tylko pojawi się nowy szef na Kremlu - zaraz kolejna pauperyzacja, nowe cierpienia dla ludzi. Nigdy zmiana władzy nie odbywała się bezboleśnie. Dlatego właśnie ludzie piją, przepijają wszystko - i tak władza odbierze. Pod byle jakim pretekstem. Poczynając od pożyczki państwowej, kończąc na walce z nieudokumentowanymi dochodami.

Pijaństwo stanie się czymś pogardzanym - realnie, a nie w administracyjnych nakazach albo nudnych kazaniach - tylko w jednym, jedynym przypadku. A mianowicie, gdy władza przestanie traktować swoich obywateli jak króliki doświadczalne. Gdy ludzie poczują, że są wolnymi członkami społeczeństwa obywatelskiego.

Tak więc spora część krytyków kampanii antyalkoholowej z lat 1985-1987 uważa, że ówczesne kierownictwo kraju powinno było najpierw zabrać się do reform politycznych i gospodarczych. Gorbaczow tymczasem z samozaparciem przystąpił do walki nie z przyczynami pijaństwa, ale ze skutkami. I napotkał opór, jakiego się nie spodziewał. Jak wypowiedział się na ten temat pewien profesor, trzysta lat picia bez zakąski stało się wyrazem szczególnej rosyjskiej samoświadomości i samookreślenia. Złożyć obietnicę, że skończy z tym raz na zawsze, mógł jedynie niepoprawny fantasta. Szkoda, że mimo wszystko Gorbaczow tego nie zrozumiał - ludzie piją nie tylko dlatego, że jest dużo wódki, ale dlatego, że takie mają życie.

SOŁOMIENCEW, TYŚ JUŻ SWOJE WYPIŁ!

Energia reformatorów zaczęła słabnąć już w 1987 roku.

Ale już w sierpniu 1985 roku Ligaczow otrzymał notatkę o negatywnych skutkach nakazowo-administracyjnego ataku na pijaństwo. Jegor Kuźmicz jednak był w euforii, otrzymując lejące miód w jego serce raporty o "strefach trzeźwości", bezalkoholowych weselach, przestawionych na produkcję soków gorzelniach i tym podobnych wspaniałych pokazówkach urządzanych przez obrotnych urzędników. Notatka o fantastycznym wzroście bimbrownictwa, wypitych tonach wody kolońskiej i płynów kosmetycznych, o zniknięciu ze sprzedaży politury, którą rozprowadzano wodą i pito szklankami, nie wzruszyła bojownika o trzeźwość narodu. Z Placu Starego przez dwa lata wychodziły surowe rozkazy: wyrzucić z partii, wyrzucić z pracy, surowo ukarać za spożywanie napojów wyskokowych. Trwało prawdziwe polowanie na pijących w umiarkowany i nieumiarkowany sposób.

- Ze szczególną energią, rzekłbym nawet, zajadłością - wspomina były członek Biura Politycznego W. Miedwiediew - realizowały tę linię Sekretariat i KKP przy KC KPZR, kierowane przez Ligaczowa i Sołomiencewa. Niejednokrotnie rozważano te zagadnienia na posiedzeniach, urządzano surowe "dywaniki" kierownikom okręgów i resortów za nie dość szybkie zmniejszanie produkcji alkoholu. Pamiętam, że KKP ukarała karą partyjną i usunęła ze stanowiska jednego z wiceministrów zdrowia ZSRR za wydaną jeszcze przed uchwaleniem ustawy broszurę, w której pisał o kulturze spożycia alkoholu.

Niesympatyczne wspomnienia ma również Nikołaj Ryżkow:

- Ligaczow ze swojej ambony w KC żądał od swoich kadr - sekretarzy komitetów krajowych, okręgowych i republikańskich KC - podejmowania jak najsurowszych kroków w celu "wykorzenienia", a Sołomiencew z ambony Komisji Kontroli Partyjnej karał nieposłusznych. Sekretarze współzawodniczyli - który z nich zamknie więcej sklepów, który szybciej przestawi fabryki z produkcji napojów wyskokowych na soki. Zatrzymywano planowe budowy browarów, drogie, importowane wyposażenie wędrowało na złom. Serce pękało z goryczy i bezsilności na myśl, że nie można nic naprawić, zatrzymać, ostrzec...

Czy w tej nieszczęsnej kampanii wszystko było złe? Zdaniem Ligaczowa na pewno nie:

- Uzyskaliśmy również i pozytywne efekty. Gwałtownie spadła przestępczość, śmiertelność dzieci, wzrosła średnia życia, liczba urodzin. Otrzymywaliśmy adresowane do władz, które rozpoczęły kampanię antyalkoholową, pozytywne sygnały od ludności. Zwłaszcza od kobiet. Ponieważ, jak powiadają, ile mężczyźni wódki wypiją, tyle kobiety i dzieci wyleją łez...

Wadim Andriejewicz Miedwiediew, który dopiero co użył nader silnego określenia pod adresem linii Sekretariatu kierowanego przez Ligaczowa, również zauważył, że kampania przeciwko pijaństwu nie była całkowitą pomyłką:

- Wystarczy zwrócić uwagę na fakt, że gwałtownie zmalało pijaństwo w miejscach pracy, wypadkowość w pracy i środkach transportu, w terenie przestano wydawać alkoholowe bankiety dla dostojników z Moskwy. Pamiętam, z jaką ulgą wszyscy odetchnęli, kiedy wyjazdy na delegację przestały grozić obowiązkowymi toastami i biesiadami.

Wadim Andriejewicz jest człowiekiem o precyzyjnym, naukowym sposobie myślenia, który rozpatruje problem ze wszystkich stron:

- Ale metody walki z pijaństwem i alkoholizmem miały niezwykle poważne negatywne konsekwencje, które przekreśliły również i to, co można było osiągnąć konstruktywnego. W żaden sposób nie odpowiadały one duchowi pierestrojki, były arbitralne w myśl zasady "cel uświęca środki". Stało się to źródłem kpin i szyderstw, wywołało poważne niezadowolenie społeczne, że nie wspomnę o konsekwencjach gospodarczych: zatrzymana praca browarów, zniszczone nowe wyposażenie, zakupione za miliony rubli; tu i ówdzie zaczęto karczować winnice, spowodowano straty w przemyśle spożywczym. Nawet do tej pory straty te nie zostały nadrobione.

Specjaliści uważają, że konsekwencje "psot Miszy" i "uderzeń Jegorki" będziemy odczuwać mniej więcej do 2005 roku. Takie są straty poniesione w czasie dwuletniej walki z pijaństwem. Niektóre są w ogóle nieodwracalne: przede wszystkim utracono na zawsze ćwierć miliona hektarów wspaniałych winnic, z których pochodziły najdelikatniejsze wina - rkaciteli, aligote, saperawi. Są to wrażliwe europejskie gatunki, które z ogromnym wysiłkiem u nas zaaklimatyzowano. Pozostały tylko te niskiej jakości, niewymagające.

Kto zatrzymał kampanię przeciwalkoholową? Dlaczego? I czy słusznie? Ostatnie pytanie jest uzasadnione również dlatego, że słychać głosy podające w wątpliwość pośpiech, z jakim haniebnie skapitulowano przed siwuchą. Na przykład Jegor Kuźmicz nie potrafi ukryć urazy:

- Zamiast wprowadzić korekty do tego programu, przeanalizować go krytycznie, uznano go za niesłuszny i znowu zaczęto łatać dziury w budżecie za pomocą nieograniczonej produkcji napojów alkoholowych. Pod tym względem przekroczono wszelkie poprzednie normy... I dzisiaj mamy to, co wszyscy widzą: pijaństwo kwitnie... Ale jeżeli nie chcemy się ostatecznie zdegenerować, będziemy musieli powrócić do walki z gorzałką. A nawiasem mówiąc, społeczeństwo nie zdoła się uporać z przestępczością, czy chociażby powstrzymać jej wzrost, ponieważ w chwili obecnej nie widzi się zależności tego zjawiska od poziomu pijaństwa...

Dlaczego tak niesławnie zakończono kampanię antyalkoholową, wiedzą chyba wszyscy. Deficyt budżetowy! Gwałtownie zmalał dopływ "pijanych" pieniędzy, zagrażając normalnemu funkcjonowaniu gospodarki kraju. W ciągu trzech lat zabrakło w nim równo 67 milionów rubli -dawnych, pełnowartościowych! Oto rezultat pięknych przemówień o ratowaniu atmosfery moralnej - nie było czym płacić pensji.

Bezsensowny i beznadziejny jest bieg do mety po kilku różnych torach. A kapitan drużyny żądał właśnie tego! W kwietniu 1985 roku postawił główne, priorytetowe zadanie - przyspieszenie rozwoju sfery społeczno-ekonomicznej. W maju - likwidację pijaństwa i alkoholizmu. W czerwcu -przyspieszenie postępu naukowo-technicznego. W sierpniu polecono, by priorytetem stał się rozwój przemysłu maszynowego. Tydzień później - elektroniki, elektrotechniki, biotechnologii. We wrześniu z Zachodniej Syberii nadchodzi polecenie "z góry", aby za priorytetowy uznać rozwój przemysłu naftowego i gazowego tego regionu. I to wszystko zaledwie w czasie pięciu miesięcy. A przecież był jeszcze i rok 1986, i 1987.

I na wszystko potrzebne były pieniądze, środki. A tych nie było. Gospodarka to samochód ciężki, nieruchawy i zanim poruszy się kierownicą, koła odpadają.

- Michaile Siergiejewiczu, towarzysze członkowie Biura Politycznego! - apelował młody premier Ryżkow. - Należy w końcu zrozumieć, że nie sposób zrealizować wszystkie, tak liczne obietnice. Błagam - zachowajcie na początek, może choć na pięciolatkę, tylko dwa, może trzy - ale nie więcej - priorytetowe kierunki. Przecież tak nie można. Otrzeźwienie narodu wymaga stabilnej, normalnej gospodarki. Przez takie miotanie się zmarnujemy wszystko. Nie sposób realizować wszystkie te kampanie jednocześnie.

Odpowiedź była jedna: czasy wymagają czynów, nie rozmów.

Za jedną z pierwszych osób, która doprowadziła do ograniczenia kampanii antyalkoholowej, uważa się Worotnikowa. Podobno w 1987 roku skierował do Biura Politycznego notatkę o niewłaściwości metod i środków, za pomocą których usiłowano oduczyć ludzi picia. Poparł go Ryżkow. I w następnym, 1988 roku udało się zwiększyć produkcję win i wódek. Ale Ligaczow i Sołomiencew wcale nie mieli zamiaru się poddawać. Po wydaniu państwowego zarządzenia o zwiększeniu produkcji alkoholu, KKP pociągnęła do odpowiedzialności dużą grupę kierownictwa - dla postrachu, żeby inni sobie nie myśleli. Ale nie było już poprzedniego dynamizmu, zaciekłości, o której mówił Miedwiediew.

Nie ma wypowiedzi Worotnikowa na ten temat. Ale były premier opowiedział o szczegółach posiedzenia Biura Politycznego gazecie "Czarka" (czy bojownicy o trzeźwość mogli sobie wyobrazić w 1985 roku, że pojawi się i takie pismo?):

- To było straszne Biuro Polityczne. Po prostu wpadli w szał! Siedzę z jednej strony stołu. Obok mnie Zajkow, Worotnikow, Nikonow, Gorbaczow. Jegor i Sołomiencew naprzeciwko. I tak się porobiło, że jedna strona rzuciła się na drugą. Mówię: "Dość tego! Dwa lata już patrzę, jak się kłócicie". Sołomiencew się zerwał, a on i Jegor zawsze trzymali się razem. Zrywa się i coś próbuje powiedzieć. A ja do niego: "Wiesz co? Lepiej siedź cicho. Swoje już wypiłeś".

Sołomiencew może i wypił, Ryżkow wie lepiej. Ale dobrze poinformowani ludzie twierdzili, że góra wcale nie dawała przykładów trzeźwości. No bo dla kogo pracowały specjalne wydziały zjednoczenia "Kristałł"? W chwili największego natężenia walki wciąż produkowano w Moskwie "Poselską" i wspaniałe likiery. Słynny krymski sowchoz winnica "Słoneczna dolina" jak dostarczał cudownych win, od szesnastoletniej madery do "Czarnego doktora" - tak dostarcza. A wy, szanowni czytelnicy, próbowaliście tych win? Otóż to. Pewnie nawet o nich nie słyszeliście.

- Zrywa się Wiktor Nikonow, wieśniak: "Czego wrzeszczycie, czego wrzeszczycie! Burdel zrobiliście! W kraju wszystko się rozsypało z trzaskiem! Wstydu się najedliśmy! Trzeba... Trzeba natychmiast skończyć z tą..." Worotnikow mnie popiera. Zajkow - też. A ci dwaj: "Michaile Siergiejewiczu, nie podejmujcie decyzji". Mówię: "Michaile Siergiejewiczu, dosyć. Prosiłem was i Biuro Polityczne pięć razy, nie chcieliście. Mówię oficjalnie: macie obowiązek coś postanowić. Skoro chcecie ciągnąć dalej takie numery - zarządźcie głosowanie. Jeśli wygracie - będziemy kontynuować. Jeśli nie - kończcie z tym". I jak zobaczył, że zostało ich zaledwie trzech, zawahał się i mówi: dość, niech sami decydują, niech robią, co chcą... Na drugi dzień - akurat było duże posiedzenie Rady Ministrów - powiedziałem: dość tego męczenia narodu. Postępujemy z własnym narodem, jak z... kanaliami. Dlatego od dzisiejszego dnia kończymy ten bałagan. Zacznijcie planować i produkować zgodnie z realiami, jak należy...

Jeszcze kilka słów Ryżkowa o tym posiedzeniu Biura Politycznego, na którym Gorbaczow powiedział - niech decyduje Rada Ministrów...

- Wyszliśmy z posiedzenia Biura, nikt na nikogo nie patrzy. Mnie było łatwiej - zszedłem na pierwsze piętro i po wszystkim. A oni musieli przejść do samochodów. Poszli, trzymając się od siebie jak najdalej... To było okropne.

* * *

Wciąż się śmiejemy z antyalkoholowej kampanii lat 1985-1987, ale to, co dzieje się dzisiaj, przyprawia o dreszcze. Reakcja na działania z 1987 roku była tak niszcząca, że trudno zgadnąć, co przyniosło więcej szkód: ograniczanie walki z alkoholem, czy jej nasilanie, o którym powiedziano tyle złych słów, które nawet przeklinano.

Specjaliści twierdzą, że obecny szał pijaństwa jest zjawiskiem progowym, że lada chwila wyczerpie się cierpliwość państwa i wreszcie przystąpi ono do kształtowania swojej polityki antyalkoholowej. Wtedy, być może, usłyszymy również o zagadkach najnowszych czasów, poznamy ich kulisy i jeżeli się nam poszczęści, również autorów niedawnego cofnięcia monopolu państwowego na produkcję oraz sprzedaż alkoholu i równie mało legalnego jego przywrócenia.

Tym bardziej że w 1996 roku minęło sto lat od chwili, gdy dzięki staraniom Siergieja Wittego *[Ówczesny rosyjski minister finansów.] w Rosji ustanowiono "monopolkę", która usuwała z alkoholowego biznesu prywatną przedsiębiorczość. Uważa się, że państwo ma mniej powodów, by rozpijać swój naród, niż prywatny gorzelnik. Chociaż Katarzynie II przypisuje się zdanie, wypowiedziane ku nauce przyszłych rosyjskich monarchów, że pijanym narodem łatwiej rządzić.